Reklama
Reklama

Tomasz Zubilewicz: Sposób na niepogodę

Zawsze uśmiechnięty, życzliwy, więc nie dziwi fakt, że widzowie wybrali go kiedyś najbardziej pogodnym "pogodynkiem". Dla niego szklanka jest zawsze do połowy pełna. I wszystko jedno czy świeci słońce, czy pada deszcz. Jest jednak coś, czego bardzo nie lubi i ma to związek z jego pracą w TVN-ie. Co to takiego?

Zimno, ciemno, pada, smutno, nic się nie chce...

Dlaczego? Życie jest przecież takie piękne. Wracamy do domu, gdzie jest ciepło, gdzie światełko przytulne świeci, gdzie ktoś na nas czeka. Nic, tylko usiąść do wspólnej kolacji i cieszyć się tym.

A jeszcze inny sposób na listopadowe, krótkie dni?

Osobiście lubię robić wtedy porządki w zdjęciach wakacyjnych. Ostatnio byłem na Warmii i Mazurach, więc akurat to przeglądałem - od razu robi się lepiej. Takie długie wieczory sprzyjają też planowaniu spotkań ze znajomymi, kolejnych wakacji... Już zarezerwowałem miejsca na południu Europy na przyszły rok.

Reklama

Z kim pan wyjeżdża?

Z żoną, Wiolettą, chętnie zabieramy wnuki, jedno czy dwójkę... Czasem Marta, nasza córka, dojeżdża na weekend z Antkiem, naszym zięciem.

Właśnie, jest pan już poczwórnym dziadkiem! Jest co robić.

O tak! Najstarszy Gutek ma 5 lat, Józia - 3, Joszko - 2, a najmłodszy, Teodor, 11 miesięcy. Wszyscy lubią spędzać czas na świeżym powietrzu, nad wodą. Ale dzięki małej różnicy wieku świetnie bawią się sami ze sobą, trzeba ich tylko przypilnować. Mają bardzo bliską więź. Jak któregoś nie ma, to się dopytują o niego, tęsknią. W tym roku byliśmy z nimi w gospodarstwie agroturystycznym, potem przyjechali ich rodzice i przejęli dzieciaki.

Jest pan geografem, przed laty uczył pan tego przedmiotu. Wnuki mają zadatki na małych geografów?

Hmm... Gutek to chyba będzie sportowcem, pójdzie w ślady ojca, który trenował akrobatykę. Lubi wspinać się po drzewach, grać w piłę, robić pompki. Jako trzylatek robił już 14 pompek! No i trenuje zapasy. Józia z kolei chyba wybierze polonistykę. Lubi wszystko opisywać, objaśniać rzeczywistość. Cokolwiek się dzieje, ona tłumaczy, co kto miał na myśli, co chciał powiedzieć Gutek, a co jej młodszy brat. Joszko naśladuje starsze rodzeństwo, a jego z kolei naśladuje najmłodszy Teodor. Gdy Gutek biegnie i krzyczy: "Dziadek!", to reszta biegnie za nim i krzyczy: "Dziadek!". Jak on nagle staje i klaszcze, to oni też stają i klaszczą. Gdy pytam: "Gutek, chcesz pić?", a on odpowie: "Nie", to wszystkie po kolei odpowiadają: "Nie. Nie. Nie". Niezła komedia. Bardzo fajne jest odkrywanie świata z nimi. Ale oczywiście mam nadzieję, że może któreś z nich zostanie geografem...

Czytaj dalej na następnej stronie


A czym zajmują się ich rodzice, czyli córka z zięciem?

Marta skończyła akademię muzyczną, a ponadto zajmuje się wizażem i charakteryzacją, ma dwa zawody. Posiada swój oryginalny styl, pomysł na siebie. To już można było zauważyć w szkole podstawowej i średniej. Dziś podpowiada także mnie: "W tym ci lepiej, a z tego to zrezygnuj. O, to jest fajne!". Wie w jakich kolorach dobrze się czuję i gdy zobaczy jakąś fajną rzecz - dzwoni, przesyła zdjęcie, kupuje...

Czyli jest także stylistką rodzinną?

Tak, ale muzyczny kierunek też rozwija. Podziwiam ją, że na wszystko znajduje czas. Czujemy z żoną lekką dumę, że udało się nam przygotować dzieci do dorosłego życia. Mąż córki z zawodu jest artystą teatralno-cyrkowym, więc to takie artystyczne małżeństwo. Skończył studia na tym kierunku w Londynie, przez pewien czas pracował dla teatru francuskiego. Z tego powodu mieszkali tam przez pewien czas. Teraz zajmuje się metaloplastyką i stolarstwem.

A syn nie poszedł w pana ślady?

Łukasz jest studentem na wydziale grafiki. Pracuje już jako grafik komputerowy, realizuje się w tym. Ma dziewczynę i dobre przygotowanie do dorosłego, rodzinnego życia, bo przebywając z rodziną Marty będzie już wiedział jak postępować z dziećmi. Cieszę się, że mamy wszyscy ze sobą częsty kontakt, mieszkamy blisko siebie. Zawsze dużo wyjeżdżałem zawodowo, więc wychowaniem naszych dzieci zajmowała się głównie żona. Jednak starałem się jak mogłem, by każdą wolną chwilę spędzić z rodziną.

W pana głosie słychać radość. Skąd pan czerpie ten życiowy optymizm?

Zawsze zakładam, że wszystko zmierza ku dobremu. Pozytywne myślenie pomaga, optymistom łatwiej żyć. A poza tym jestem osobą wierzącą, jestem chrześcijaninem, mam przed sobą cel, świadomość, że co się zaczęło, to się nie skończy. Powiązanie tych dwóch aspektów decyduje o moim nastawieniu do świata.

Wiara i pozytywne myślenie pomaga też w małżeństwie? Jest pan w związku z żoną ponad 30 lat.

Razem byliśmy w Ruchu Światło-Życie, wiele wartości mamy wspólnych. Dla mnie sprawa małżeństwa jest jasna: zdecydowaliśmy się być razem do końca i nawzajem sobie pomagamy. Nawet jeżeli są jakieś trudne kwestie do rozwiązania. Trzeba je rozwiązać i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Tak, żeby więcej nie popełniać błędów. W naszym przypadku kwestia rozwodu czy osobnego życia absolutnie nigdy się nie pojawiła.

Jest coś czego pan jednak nie lubi?

Nie lubię porannych dyżurów! (śmiech). Trzeba wstawać o 4.40. A jestem raczej typem, który lubi sobie popracować późnym wieczorem, włączyć komputer, gdy jest już cicho, spokojnie.

Wracając do początku: leje deszcz, ciemno... Ale zawsze można pomyśleć: może jutro wyjdzie słońce?

Ale nie... Deszcz też jest potrzebny, tak? Żeby trawa rosła, rolnicy mogli pracować, żeby ceny pietruszki nie wahały się między 15 a 25 zł za kilogram, tylko były bardziej przyjazne dla naszych kieszeni. Najlepiej, jakby w nocy padało, a w ciągu dnia świeciło słońce. Taka pogoda jest dla nas najbardziej sprawiedliwa. Bo nam zarówno słońce jest potrzebne, jak i deszczyk.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:


Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Zubilewicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy