Miecugow o swojej chorobie nowotworowej dowiedział się w 2011 roku. To spadło na niego jak grom z jasnego nieba. Dziennikarza męczył permanentny kaszel i ciągłe zmęczenie. Do lekarza udał się, gdy zaczął pluć krwią. Okazało się, że to nowotwór płuc.Grzegorz całkowicie zmienił nawyki i w końcu rzucił palenie. Lekarze dawali mu jednak nadzieję, że są spore szanse na wyleczenie."Trafiłem do przedpokoju piekła... Potem był wynik: nie jest to rak złośliwy. Ja się rozpłakałem. Okazało się, że wystarczy nie palić trzy miesiące i on znika. To był śmieć we mnie. Przez całe te trzy miesiące niepalenia zrozumiałem, że on żywi się dymem. I wiem, że więcej nie nakarmię tego drania" - wspominał w wywiadzie dla "Gali".Guz rzeczywiście się zmniejszył, ale na nowo przypomniał o sobie sześć lat później! Kolejnej walki z nowotworem nie udało mu się jednak wygrać...W najnowszym numerze "Newsweeka" pojawiła się jednak dość zaskakująca informacja o bezpośredniej przyczynie śmierci dziennikarza. Wyjawił ją jego wieloletni przyjaciel, Tomasz Sianecki. "Dzień przed śmiercią zadzwonił do Krzyśka Daukszewicza, żeby dogadać sprawy dyżurów w "Szkle". Krzysiek był przerażony, bo bardzo źle brzmiał. Ubłagał go, żeby poszedł na ostry dyżur. Poszedł, ale zmarł kilka godzin po skierowaniu na oddział. Prawdopodobnie na sepsę" - zdradza Sianecki w rozmowie z tygodnikiem.











