Wielkanoc to najważniejsze i najbardziej radosne święto w obrządku chrześcijańskim. Niestety, dla Sławomiry Łozińskiej były to dwa dni smutku, przeplatającego się z bolesnymi wspomnieniami.
Powodem przygnębienia jest śmierć jej byłego partnera, aktora i reżysera Andrzeja Makowieckiego (†72 l.). To już kolejna, ogromna strata w jej życiu.
Sławomira i Andrzej poznali się 35 lat temu na planie serialu "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy", w którym razem wystąpili.
O romansie nie mogło być mowy, bo aktorka była młodą mężatką z 4-letnim stażem. W dodatku nie widziała świata poza mężem, światowej sławy pianistą Januszem Olejniczakiem.
Niestety, wkrótce okazało się, że jej związek to życiowa porażka.
- Kilkanaście lat szarpaniny - opisywała swoje małżeństwo aktorka.
- Byłam tak skupiona na wyczuwaniu jego nastrojów, że nie odróżniałam dnia od nocy. Kochałam za bardzo. Pragnęłam czułości, akceptacji - dodawała.

Sytuacji nie poprawiło pojawienie się na świecie synów: najpierw Tomka, a po 5 latach Pawła.
Dla rodziny Łozińska nie wahała się poświęcić własnych ambicji, zrezygnować z aktorstwa. Mimo wielu prób, małżeństwa nie udało się uratować.
Po 18 latach para rozstała się. Kolejny cios spadł na aktorkę 7 lat później, gdy jej starszy syn, 24-letni wówczas student medycyny, zmarł z powodu zakrzepicy. Silna dotąd kobieta załamała się.
- Byłam kompletnie zgłuszona potworną ilością leków, alkoholem - przyznała.
Pomogła jej wiara. W 2010 r. na drodze Sławomiry ponownie stanął Andrzej Makowiecki (był rozwiedziony z Małgorzatą Niemirską).
- Z dużą ostrożnością i delikatnością odbudowuję swoje życie osobiste - skomentowała enigmatycznie związek z Andrzejem.
Wreszcie los się do niej uśmiechnął.
- Szczęście to brak nieszczęścia - mówiła zadowolona.
Dwa lata temu rozstali się, ale wciąż łączyły ich ciepłe relacje.
Po jego śmierci aktorka nie może znaleźć sobie miejsca. Odejście Andrzeja zostawiło pustkę w jej sercu.










