- To najbardziej szalony czas w moim życiu. A przecież zaliczam się do osób, które bardzo cenią sobie spokój, nie potrzebują dodatkowych bodźców, adrenaliny. Cieszę się tym, co mam, każdy dzień jest dla mnie wyjątkowy i niepowtarzalny - mówi Monika Kuszyńska w rozmowie z "Życiem na Gorąco".
Artystka jako pierwsza w historii konkursu pojawi się na scenie na wózku, co wzbudza w kraju sporo kontrowersji.
Tomek Lubert, gitarzysta Virgin, zarzucił Monice nie tylko przeciętną barwę głosu i brak przebojów, ale i zasugerował, że wybrano ją z litości.
Podobnie Doda, która wyraziła nadzieję, że Kuszyńska "koniec końców nie poczuje się tylko jak marionetka". Z kolei Edyta Górniak podkreśliła z ironią, że trzyma kciuki za koleżankę, gdyż przeszła ona nazbyt dużo i zasługuje na trochę szczęścia.
Co na ten temat sądzi sama zainteresowana?
Wokalistka nie ukrywa, że dziwi ją takie podejście do sprawy, szczególnie że jej utwór "In The Name Of Love" - napisany przez partnera Kubę Raczyńskiego - mówi o tym, że w imię miłości można pokonać wszelkie, najtrudniejsze nawet bariery, że dzięki tolerancji można połączyć dwa na pozór odmienne światy osób niepełnosprawnych i zdrowych.
- Uprzedzenia nie łączą ludzi, tylko niepotrzebnie stwarzają sztuczne podziały - twierdzi artystka.
- W zachodnim świecie osoba niepełnosprawna, żyjąca pełnią życia, nie wzbudza żadnej sensacji. A w Polsce mój wybór na Eurowizję jest pewną nowością. Ale też dobrym, dającym nadzieję znakiem, że idziemy do przodu, że coś się zmienia - tłumaczy.
Czy w Austrii liczy na zwycięstwo? - Wychodzę z założenia, że co ma być, to będzie - śmieje się.
- Oczywiście odczuwam stres i napięcie, jak przed każdym występem, jednak to jest wpisane w mój zawód.
Jestem otwarta i ciekawa tego, co niesie życie. Skoro los dał mi tak cudowną propozycję, nie mogłam odmówić. Nie tylko dlatego, że chcę się sprawdzić. Przede mną kolejne wyzwanie, choć presji, by wygrać w tym konkursie, nie czuję, nie muszę nic sobie udowadniać.











