Reklama
Reklama

Marek Piekarczyk: Miłość to dar od Boga!

Rozstanie z pierwszą żoną Marek Piekarczyk przypłacił depresją i myślami samobójczymi. Muzyk nie sądził, że zwiąże się jeszcze kiedyś z jakąś kobietą. Wtedy stał się cud i na jego drodze stanęła Kasia, która nadała jego życiu nowy sens...

Jest bardzo szczęśliwy u boku żony Kasi. Razem wychowują syna Filipa. Marek Piekarczyk (posłuchaj!) ma 68 lat, ale na emeryturę się nie wybiera. Najważniejsza jest dla niego rodzina. Dla niej wciąż chce mu się ciężko pracować i tworzyć.

Dobry Tydzień: Warto się tak poświęcać?

Marek Piekarczyk: Uważam, że mężczyzna musi tyrać oraz chronić bliskich, żeby mieli swój bezpieczny i dobry dom, w dobrym kraju. 

Reklama

Lata temu dla rodziny przeprowadził się pan nawet do Stanów.

- Moja eksżona miała mi za złe, że dużo czasu byłem w trasie, nie spędzałem z nią i dziećmi weekendów. Uważała, że tak nie postępuje prawdziwy ojciec i mąż. Postanowiłem więc wszystko zmienić. Sprowadziłem całą familię do Stanów, a sam na jakiś czas porzuciłem muzykę i imałem się różnych zajęć, aby nas utrzymać. Pracowałem jako elektryk, pomocnik stolarza, smołowałem dachy. Nie byłem nieszczęśliwy. Cieszyłem się, kiedy do domu wracałem sterany, ale z czekiem w ręku. Nasza stopa życiowa rosła, stać nas było na coraz więcej, ale okazało się, że nie o to w tym wszystkim chodzi.

Mimo dobrobytu wasze małżeństwo się rozpadło.

- Żona zostawiła mnie. Pragnęła być Amerykanką. Rozwiodłem się bez orzekania winy, nie chciałem tego roztrząsać. To są bardzo złe sytuacje, gdy bliscy sobie ludzie nagle zamieniają się we wrogów. Po tej traumie wróciłem do Polski i obiecałem sobie, że nigdy więcej nie zwiążę się z kobietą. Zresztą mężczyźni są poligamistami i tylko miłość może to zmienić.

I zmieniła... Poznał pan Kasię.

- W 2002 roku byłem na festiwalu imienia Ryśka Riedla w Tychach. Przebywałem w większym towarzystwie, otoczony pięknymi kobietami. W pewnym momencie poczułem, że muszę się odwrócić. W kąciku siedziała dziewczyna. Sprawiała wrażenie samotnej i smutnej. Taka piękna Indianeczka z warkoczykami i w bandanie. Poczułem, jakby ktoś mnie klepnął w plecy, jakaś siła kazała mi do niej podejść. Zamieniliśmy kilka zdań, a ja miałem wrażenie, że znamy się od lat. Ktoś nam zrobił zdjęcie jej aparatem, a ja dałem jej swój adres mailowy z prośbą, żeby je przesłała.

Miłość od pierwszego wejrzenia?

- Musiałem czekać kilka miesięcy, żeby znów się zobaczyć z Kasią. I nieźle się nakombinować, aby do tego doszło.

Dlaczego?

- Kasia miała wtedy chłopaka, a ja nie jestem namolny. Dopiero trzy miesiące od tego pierwszego spotkania dostałem od niej wiadomość mailową. 

Ten impuls, który kazał panu wtedy podejść do Kasi, to był głos Anioła Stróża?

- Bardzo możliwe, bo mam super Anioła Stróża. Najlepszy opiekun na świecie. Zawsze wtedy, kiedy pragnę czegoś, czego nie powinienem, daje mi kopa albo wali obuchem. Tak było na przykład, gdy mieszkałem w Ameryce i nie zajmowałem się muzyką. Zarabiałem sporo, ale powoli zacząłem tracić oszczędności, aż nastąpiła całkowita klęska – działy się dziwne rzeczy. Myślę, że to wszystko było po to, żebym wrócił do Polski, grał Jezusa w musicalu „Jesus Christ Superstar”, komponował, koncertował... Kiedy zajmowałem się wreszcie tylko muzyką i już nie miałem ani grosza, nie wiadomo skąd pojawiały się pieniądze i pomoc całkiem niespodziewana.

Dziś jesteście małżeństwem, macie syna Filipa.

- Nie rozumiem par, które nie chcą mieć dzieci. Jedyną naszą nadzieją w walce z nieśmiertelnością są właśnie one. To nasz największy skarb. 

Macie z żoną podobne zdanie na temat wychowania syna?

- Jest tylko jedna słuszna zasada wychowania – miłość. Dziecko musi się czuć kochane i potrzebne, wszystko inne nie ma znaczenia. Jeżeli będzie nauczone miłości, to wyrośnie z niego dobry człowiek.

Chciałby pan, żeby Filip poszedł w Pana ślady i został muzykiem?

- Nie mam żadnych pragnień dotyczących jego przyszłości – nie musi spełniać moich oczekiwań, niech idzie własną drogą. Na przykład w moim domu każdy chciał dla mnie czegoś innego – mama, żebym był lekarzem, babcia – księdzem, a tata – oficerem. Na szczęście obyło się bez większych nacisków, ale znam takie rodziny, które na dzieci wywierają ogromną presję. My z Kasią chcemy tylko jednego, żeby Filip był spełnionym i wrażliwym człowiekiem.

Ma pan dwójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa. Wasze relacje zawsze były wzorcowe?

- Różnie bywało… Dziś jest normalnie. Syn mieszka w Irlandii, córka, Sonia, w Nowym Jorku. Jest piękną, mądrą dziewczyną, która świetnie daje sobie radę w szerokim świecie. Miała różne pomysły na życie, w końcu uznała, że nie dla niej robienie interesów. Dziś spełnia się zawodowo. W Stanach jej zawód, pielęgniarki, cieszy się wielkim szacunkiem wśród ludzi. By go wykonywać, trzeba ukończyć bardzo wymagające studia, na które trudno się dostać. Czasem Sonia odwiedza mnie w moim domu w Bochni. Obiecała, że przyjedzie do nas na święta Bożego Narodzenia. Lubią się z Kasią – zaprzyjaźniły się i często długo rozmawiają przez telefon. Maciek ożenił się w Irlandii i mam nadzieję, że niedługo też wpadnie do mnie ze swoją córeczką, którą ogromnie chciałbym poznać.

Dziś pan wie, że najistotniejsza w życiu jest…

- Miłość. Bóg nam ją podarował. Dzięki niej zbliżamy się do doskonałości. Od zawsze inspiruje artystów. Wyrasta ponad podziałami i zasadami, przerastając nasze cwaniactwo i kombinatorstwo. Dzięki niej Człowiek jeszcze istnieje…

Rozmawiała:

Kinga Frelichowska

***


Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Marek Piekarczyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy