Reklama
Reklama

Maleńczuk z wykształcenia jest...

"Można być artystą-frajerem, albo można być nikim. Jak siostry Grycan" - mówi Maciej Maleńczuk. Nim został gwiazdą muzyki, miał za sobą biedę i więzienie...

Czy pan mógłby dorobić mi klucze do mieszkania i naprawić zamek w drzwiach?

Maciej Maleńczuk: - Nie muszę dorabiać, bo mieszkanie mogę otworzyć bez klucza. Ale o czym my tu rozmawiamy?

Chciałam sprawdzić, czy jako ślusarz z wykształcenia, a od 25 lat artysta, nie zapomniał pan swego pierwszego fachu.

M.M.: - Że kiedyś byłem ślusarzem? (śmiech). Przecież to nic wstydliwego. Byłem wtedy młodym człowiekiem i żadna kariera mi się nawet nie śniła. Próbowałem wtedy skończyć jakąś szkołę. A bycie artystą wcale nie oznacza, że jest się popularnym. Bo można być artystą-frajerem, albo można być nikim. Jak siostry Grycan. Artysta powinien mieć przede wszystkim warsztat.

Reklama

Pan swój warsztat wypracowywał na ulicach Krakowa przez siedem lat?

M.M.: - Nawet przez osiem.

Mówiono o panu "bard Krakowa".

M.M.: - Nie znoszę tego określenia. Mogę pani opowiedzieć śmieszną historię. Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Niemieckiej zaprosiło mnie kiedyś na spotkanie bardów. Jako że ja jestem niby ten bard i że z Niemiec przyjedzie taki sam gość jak ja. I że będziemy się spotykać, wymieniać poglądy i nie wiadomo co jeszcze. No i przyjechał gość w rajtuzach, ciżmach, z lutnią. Wyglądał, jakby go żywcem wyjęli z XVI wieku (śmiech). Bardowie to byli przecież wędrowni muzycy, którzy chodzili od jednej posiadłości do drugiej i opowiadali pieśniami różne historie. To jest całkowita skamielina, więc serdecznie proszę: nie nazywajcie mnie bardem!

Ale jakaś namiastka barda była, gdy grywał pan na ulicach. Z sentymentem wraca pan do tamtych czasów?

M.M.: - Z takim samym sentymentem, z jakim wracam do czasów wojska, więzienia czy przygód, które się każdemu zdarzają. Które w danym momencie nie są przyjemne, ale gdy się je wspomina, to są śmieszne.

Jest pan szczęśliwy, że dziś ma rzesze fanów, że jest znanym i uznanym artystą?

M.M.: - Absolutnie nie.

To może warto wrócić na ulicę?

M.M.: - I co...? Sama niech pani sobie stanie na ulicy i zrobi coś dla siebie (śmiech).

Co panu przeszkadza w byciu sławnym?

M.M.: - Wiele rzeczy, na przykład to, że nagabują mnie jacyś ludzie i zadają kretyńskie pytania. Nie mogę normalnie zjeść obiadu w knajpie, bo zawsze ktoś się znajdzie, kto mi przeszkodzi.

Taka jest cena bycia celebrytą.

M.M.: - Na pewno? A posty w internecie? Czytam je czasami. I proszę mi nie mówić, żebym z tego powodu był szczęśliwy.

To może pomówmy o pana nowym projekcie?

M.M.: - Nareszcie! Są to pieśni country z okresu między 1920 a 1980 rokiem, utwory w większości z repertuaru Johnny’ego Casha. Trzeba wziąć pod uwagę, że Johnny Cash wykonywał całe mnóstwo standardów, sam napisał z 50 piosenek, miał ze 20 przebojów własnego autorstwa. Ale tak naprawdę wielką popularność przyniosły mu fantastyczne wykonania standardów. Były tak sugestywne, że Cash stał się absolutną ikoną country. I moim zdaniem wyciągnął country z "głupawej" niszy.

Więc country to kolejny projekt i pomysł, a ma pan ich na swoim koncie naprawdę wiele. Czy to, że ciągle pan czegoś szuka w muzyce i nie boi się eksperymentować, oznacza, iż próbuje się odnaleźć?

M.M.: - To bardzo istotny projekt dla mnie. To nie jest tak, że sobie coś wymyśliłem, ubzdurałem, że nie wiem, co ze sobą zrobić, dlatego raz biorę się za country, innym razem za funky. Ja tych rzeczy słucham od lat. Siedzę w tym głęboko. Zrobiłem przekłady tych piosenek, bo przyszedł na to czas.

Robi pan to dla siebie czy dla innych?

M.M.: - Gdybym robił to tylko i wyłącznie dla siebie, to nie wychodziłbym z tym do ludzi.

Rozmawiała Danuta Kuleszyńska

35/2012

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Maciej Maleńczuk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama