Kilka dni temu ukochana pogodynka, Beata Tadla, obwieściła wszystkim, że jej partner stracił pracę w TVP. Dla wielu był to szok, bowiem mężczyzna był jedną z flagowych postaci stacji. Sam dziennikarz nie ukrywa, że to dla niego wielki dramat i przyrównuje całą sytuację do... ataku bolszewików.
"Powtarza się historia, którą słyszałem jako dziecko od mojej babci. (...) Do domu mojej babci weszli bolszewicy, zerwali klepkę, zrobili z niej ognisko, a potem wyrzucili wszystkich z tego domu. I ja się mniej więcej podobnie czuję. (...) Moja babcia nie mogła się z tego otrząsnąć i ja też się trochę nie mogę otrząsnąć z tej bolszewii, której doświadczyłem. (...) Byłem przygotowany na wszystko. Ale chyba nikt nie jest gotowy na to, że nagle wejdą i go zastrzelą" - opowiada Jarosław w "Fakcie".
Nie chce zdradzić, czy na tę chwilę ma już jakieś nowe propozycje zawodowe. "Jestem wolny i na nie czekam" - ogłasza się w tabloidzie i dodaje, że tak naprawdę nie dostał jeszcze żadnego wypowiedzenia, ale też "nie był na etacie i nigdy nie miał urlopów".
"U mnie to wyglądało tak, że jeśli nie pracowałem, to nie zarabiałem. I koniec" - mówi.
Deklaruje, że wcale nie chce teraz odpoczywać, bo musi zarabiać pieniądze. To bardzo rozsądne podejście, w końcu jego ukochana też jest bezrobotna, a mają do spłacenia duży kredyt. Muszą rozsądniej planować wydatki.
Jednak mimo wszystko Kret chyba nie zrezygnuje z zagranicznych wojaży. Zdradza, że już teraz ma ochotę wyruszyć w świat, pisać książki i kręcić filmy. Może to będzie teraz jego nowe zajęcie, które odciągnie go od traumatycznych wydarzeń?
Zobacz również:


***Zobacz więcej materiałów z życia celebrytów








