Po raz pierwszy dramatyczną diagnozę usłyszała w 2015 roku. Zgłosiła się do lekarza z żółtaczką, a przy okazji badań wykryto u niej nowotwór trzustki. "Okazało się, że oprócz żółtaczki mam raka: 10 tys. komórek nowotworowych na badaniach wykazało – dużo, bardzo dużo. Tak więc tego raka wykryli mi przy okazji – dobrze, że ta żółtaczka mi się przyplątała, bo inaczej bym z tym rakiem chodziła i nic nie wiedziała – bo go nie czuć, nie boli. Mógł, skubaniec jeden, siedzieć we mnie jeszcze długi czas" - opowiadała rok później w "Gazecie Wrocławskiej".
Choroba jej nie załamała i dzielnie stawiła jej czoło. Efekt był fantastyczny - artystka pokonała raka! Radość nie trwała długo i teraz ma nawrót, o czym dowiedziała się jesienią. Diagnoza znów zabrzmiała jak wyrok, lecz wokalistka i tym razem nie zamierza walczyć z podstępną chorobą. "Od początku mówiłam sobie, że raka nie ma i nie będzie. Nie zamierzam się poddać" - deklaruje w rozmowie z "Faktem".
Zdecydowano, że artystka przejdzie radioterapię naświetlaniem punktowym. Operację wykluczono ze względu na wiek Skrybant oraz wszczepiony rozrusznik serca. Niestety, terapia ma skutki uboczne. "Jestem jeszcze bardzo słaba, ale wyniki są pozytywne. Za kilka miesięcy czekają mnie badania kontrolne" - wyznaje.
Po naświetlaniach wokalistka schudła aż 14 kilogramów. Narzeka na brak apetytu. Opowiada, że teraz jest już trochę lepiej, ale wcześniej na widok jedzenia robiło się jej niedobrze. "Teraz już potrafię się zmusić, jem banany, bo to potas, a i koledzy z zespołu podwożą mi zupy ugotowane przez ich żony, abym tylko jadła" - zdradza.
Na razie nie planuje koncertów. Musi się oszczędzać i uważać, aby nie złapać żadnej infekcji.
***Zobacz więcej materiałów:
