"Wiecie, że jestem wdową. Jerzy opuścił mnie i syna nagle. Jaś miał 16 lat" - pisze Elżbieta Bińczycka.
"Dlatego dziś z głębi serca kieruję najserdeczniejsze, najcieplejsze uczucia do Pani Adamowiczowej i jej córek. Podziwiam za hart ducha, piękno słów, siłę miłości, gdy zwracały się do Męża i Ojca, z którym muszą się pożegnać. Głęboko współodczuwam".
Po tragedii w Gdańsku do pani Elżbiety wróciły bolesne wspomnienia. Sama pochowała ukochanego męża jesienią 1998 roku - Jerzy Bińczycki zmarł nagle na zawał serca niedługo po tym, jak został dyrektorem Teatru Starego w Krakowie.
Ponoć jego serce nie wytrzymało stresu, wiążącego się z nową funkcją. Małżonkowie spędzili ze sobą blisko 20 szczęśliwych lat. To właśnie z Elżbietą pan Jerzy stworzył ciepły dom, o którym zawsze marzył. Nie udało się to z pierwszą żoną, aktorką Elżbietą Willówną, choć cieszył się z narodzin córki Magdaleny.
- Nie wierzę w aktorskie małżeństwa, mają małe szanse na przetrwanie - mówił. Po rozwodzie długo był sam. Aż do czasu, gdy któregoś dnia Elżbieta, studentka krakowskiej teatrologii, a prywatnie zauroczona nim fanka, poprosiła go o wywiad. Zgodził się.
- Z czasem kontakt przerodził się w znajomość, potem w sympatię, w konsekwencji w małżeństwo. Takiej kobiety szukałem. Zarówno mnie, jak i jej zależało na tym, żeby mieć prawdziwy dom, rodzinę. Mimo różnych temperamentów, nasze marzenia się spotkały. Moje życie nabrało nowego sensu - mówił aktor.
Pobrali się w 1980 roku, na świat przyszedł syn Jaś.
- Kiedy zobaczyłam męża po porodzie, ten duży mężczyzna w długim czarnym płaszczu stał i po prostu płakał - opowiadała Elżbieta.
Dziś pielęgnuje pamięć o ukochanym. Czuje wzruszenie, gdy patrzy na 37-letniego syna Jana, tak przypominającego męża. Choć jest wciąż atrakcyjną, elegancką kobietą i ma adoratorów, pozostała wierna pierwszej i jedynej miłości.




***
Zobacz więcej materiałów:








