Reklama
Reklama

Andrzej Kozera zniknął z "Dziennika Telewizyjnego" z dnia na dzień. Sprzeciwił się władzy

Władze telewizji miały mu za złe, że nie potrafił ukryć radości, informując o wyborze Papieża Polaka. Czara goryczy przelała się jednak po wprowadzeniu stanu wojennego.

Przez 20 lat niemal codziennie gościł w domach milionów Polaków. Oglądanie głównego wydania Dziennika Telewizyjnego, które często prowadził Andrzej Kozera, było w latach 60. i 70. rytuałem. O godzinie 19.30 przed ekranem zasiadały całe rodziny. Nic więc dziwnego, że dziennikarka Katarzyna Dowbor tak wspominała starszego kolegę:

- Był tak popularną postacią telewizyjną, jak bohaterowie dobranocek: Jacek i Agatka, Bolek i Lolek, Gąska Balbinka czy Miś z okienka...

Pracę w telewizji rozpoczął w 1962 roku. Skończył studia ekonomiczne, ale specjalnie nie miał ochoty na pracę w wyuczonym zawodzie i szukał swojego miejsca w życiu. Jako 25-latek, za namową przyjaciół, postanowił zgłosić się do konkursu na prezentera.

Reklama

W finale z trzech najlepszych kandydatów wybrał go sam Adam Hanuszkiewicz. Na ekranie po raz pierwszy pojawił się w 1963 roku. Potem przez blisko 20 lat był najważniejszym prezenterem "Dziennika". Zmieniali się prezesi telewizji, szefowie programów informacyjnych, a on nie schodził z ekranu.

W środowisku, w którym trwała ciągła rywalizacja o każdą minutę na antenie (i związane z tym honoraria), ta jego "niezatapialność" rodziła plotki. - Podobno Andrzej był ulubieńcem Stanisławy Gierkowej - wspominał jeden z ówczesnych pracowników telewizji.

Żona I sekretarza miała jakoby uważać, że tylko on we właściwy sposób informuje widzów o wystąpieniach i wizytach jej męża. A przecież w latach 70. formułą rozpoczynającą większość wydań "Dziennika" były słowa: - W dniu dzisiejszym I sekretarz KC PZPR towarzysz Edward Gierek...

W pełni wiarygodne są natomiast informacje o niezwykłej popularności Andrzeja Kozery wśród damskiej części widowni. Pod gmach siedziby telewizji przy Placu Powstańców w centrum Warszawy przyjeżdżały z odległych zakątków kraju wielbicielki w wieku od 16 do 60 lat, by wyznawać prezenterowi swój podziw, uznanie i miłość.

Gdy opuszczał po godzinie 22 miejsce pracy, często było słychać okrzyki: - Kocham pana, panie redaktorze! Wydawał się zakłopotany tymi wyznaniami, ale uśmiechał się do oczekujących na niego kobiet, bo był szarmancki. Zdarzały się też wizyty bardziej kłopotliwe. Gmachu telewizji pilnował wtedy jeden ochroniarz i łatwo było zmylić jego czujność. Potem, by zobaczyć z bliska gwiazdy, wystarczyło dostać się do barku w piwnicy. Tam przy kawie, w tytoniowym dymie, przesiadywali: Edyta Wojtczak, Jan Suzin, Elżbieta Sommer czy Czesław Nowicki "Wicherek". Często bywał też Andrzej Kozera.

- Pamiętam jak jedna z pań weszła tam, uklękła przed Andrzejem i pocałowała go w rękę! - wspominał emerytowany kamerzysta z Dziennika Telewizyjnego. Dziennikarz był kompletnie zaskoczony, nie wiedział, jak zareagować ...

Skąd to uwielbienie? Andrzej Kozera był bardzo przystojnym brunetem o urodzie południowca. Ale to nie wszystko... - Ważniejsza od aparycji była jego klasa. Był profesjonalistą, wzorcem kultury - zapewniała Irena Dziedzic.

Za dużo radości?

To Andrzej Kozera 16 października 1978 roku o godzinie 19.30 poinformował telewidzów o wyborze Karola Wojtyły na papieża. Przeczytał wtedy tekst depeszy Polskiej Agencji Prasowej, pokazano też migawkę z Placu św. Piotra w Rzymie.

- Nie miał tego dnia dyżuru - wspomina jeden z jego kolegów. - Ale został pilnie ściągnięty do telewizyjnego studia... Wiadomo było, że tylko on mógł informować naród o wydarzeniach, o których mówił cały świat. Władze telewizji miały kłopot. Z jednej strony był entuzjazm społeczeństwa. W kościołach już przed godziną 19 zaczęły bić dzwony. Z drugiej - było oczywiste, że choć partyjni dygnitarze robią dobrą minę do złej gry, są wściekli.

Andrzej Kozera nie miał więc łatwego zadania. Potem jedni mówili, że był sztywny, drudzy, że nazbyt manifestował radość. Nie poniósł jednak konsekwencji i w 1979 roku relacjonował wizytę Jana Pawła II w ojczyźnie.

Z ekranu zniknął w stanie wojennym w grudniu 1981 roku. Podobno nie chciał, w przeciwieństwie do kolegów, występować w mundurze. Nigdy już nie wrócił na wizję, chociaż nadal pracował w TVP. To, że nie stracił pracy, jak wielu jego kolegów dziennikarzy, zawdzięczał podobno temu, że znał zbyt wiele tajemnic politycznych i telewizyjnych. Obawiano się, że pozbawiony środków do życia, może nawiązać współpracę na przykład z Wolną Europą.

Jako jedyny spośród prezenterów "Dziennika" z czasów PRL, współpracował z TVP do emerytury, a nawet po przejściu na nią w 2002 roku, dorabiał w telewizji. Opisywał zbiory archiwalne i materiały filmowe z okresu PRL. Wiedział, że dla wielu osób jest symbolem propagandy komunistycznej.

Bardzo przeżywał, gdy w 1980 roku na murach pojawiły się napisy, że Kozera kłamie. Stał się jednym z bohaterów kabaretu "Tey". W słynnym skeczu Zenon Laskowik, występujący jako reporter, pyta Bohdana Smolenia o wyniki produkcji. A ten ochoczo łże: - To bez kozery powiem pińćset! Dziesięć tysięcy! Pięćdziesiąt! Milion!

- Andrzej milczał, zamknął się w sobie. Wszedł w samotność, bardzo się zmienił - wspominał znajomy. Przez wiele lat unikał kontaktów towarzyskich. Często zmieniał numery telefonów, mieszkania. Trudno było go poznać, bo zapuścił brodę. Nic nie wiadomo o jego prywatnym życiu, oprócz tego, że boleśnie przeżył śmierć matki.

Było ogromnym zaskoczeniem, gdy ten samotnik pojawił się na jubileuszu 50-lecia TVP w 2002 roku. Na wiele wcześniejszych zaproszeń na różne spotkania, a także prośby o wywiady, konsekwentnie nie odpowiadał. Zmarł 21 marca 2010 roku, w wieku 73 lat. Jego bliscy zachowali tajemniczość nawet w nekrologu, podpisując się jako "rodzina".

***

Zobacz więcej materiałów o gwiazdach:

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy