Agnieszka Włodarczyk kilka lat temu w wywiadzie dla „Gali” obliczyła sobie, że właściwie przez większość życia nie miała czasu, by być singielką, bo płynnie przechodziła z jednego związku w drugi. Obecnie układa sobie życie z Robertem Karasiem.
Para spodziewa się właśnie swojego pierwszego dziecka, a dla Agnieszki staje się coraz bardziej jasne, że Polacy mają dziwne podjęcie do cudzych ciąż.
Włodarczyk początek ciąży spędziła na wyspie Gili w Indonezji. Jak ujawniła na Instagramie, w kraju, gdzie dostęp do opieki medycznej jest trudniejszy niż w Polsce, ciążę traktuje się jako coś naturalnego, a oczekiwania wobec kobiet spodziewających się dziecka są takie, by polegały na swoim rozsądku i instynkcie. Powrót do Polski był zderzeniem z zupełnie inną rzeczywistością. Jak tłumaczyła aktorka:
Nagle się okazało, że w zasadzie niczego mi nie wolno. Na wszystko trzeba uważać i wszystkiego się bać.
Agnieszka Włodarczyk obwinia fit-matki
Na dodatek Włodarczyk zauważyła, że kompletnie obce jej osoby stają się samozwańczymi ekspertami od jej ciąży i czują się uprawione do tego, by komentować rozmiar jej brzucha. Jak wyznała na InstaStories:
Nigdy nie wiadomo, jaki która ma brzuch, może poczuć się urażona, może być jej przykro. Ja od szóstego miesiąca miałam spory brzuch i wszyscy zaczęli się rozpisywać, że zaraz rodzę. To nie jest, kurde, przyjemne. Ruszmy czasem myślenie i nie komentujmy.
Zdaniem Agnieszki trochę winy ponoszą tu influencerki i fit-mamy, które intensywnie ćwiczą do samego porodu, permanentnie są na diecie, a po porodzie odzyskanie idealnej sylwetki zajmuje im jakieś pięć minut:
Czy to nie jest tak, że to przez to, że te wszystkie modne "ciężarówki" i influencerki są takie fit w ciąży, potem takie normalne, normalnie jedzące, niećwiczące, wyglądają na hipopotamy?
Też uważacie, że presja wywierana w Polsce na kobiety w ciąży i świeżo upieczone mamy jest jednak zbyt duża?


***








