Reklama
Reklama

Szokująca opowieść Wojciechowskiej

Dziennikarka opowiedziała, jak tak naprawdę wyglądała jej wyprawa na Antarktydę. Ekipa, do której dołączyła, nie chciała z nią rozmawiać. Była skazana tylko na siebie. Miała chwile załamania...

Kryzys przyszedł, kiedy podróżniczka schodziła ze szczytu prosto w burzę śnieżną.

"Pierwszy raz w życiu miałam wewnątrz namiotu minus 30 st. C. Doświadczenie nowe, bo - za przeproszeniem - wszystko w nosie zamarza. A tu trzeba się przebrać, załatwić potrzeby fizjologiczne, spróbować się przespać i zregenerować siły" - mówi w rozmowie z "Galą".

"Nawet mi się nie chciało topić śniegu, żeby mieć coś do picia, choć wiedziałam, że powinnam. Przez trzy dni nic nie jadłam, byłam zmęczona, miałam silne bóle głowy. Czułam się odwodniona, ale nic nie mogłam z tym zrobić. Byłam zrezygnowana..." - wspomina.

Reklama

Wojciechowska czuła się bardzo osamotniona. Ekipa, do której dołączyła, nie chciała z nią rozmawiać...

"Pierwszy raz wyruszyłam na wyprawę z Polski zupełnie sama. Dołączyłam do austriacko-niemieckiej 5-osobowej grupy wspinaczy. Okazało się, że znają angielski, ale nie chcą mówić w tym języku, bo uznali, że to niemiecka wyprawa i nie muszą. Po prostu. Od początku byłam dla nich intruzem. Byli w swoim gronie, mówili w swoim języku, nie zaakceptowali mnie jako Polki, a to, że jestem dziennikarką, wręcz ich sparaliżowało".

Przyjacielem podróżniczki okazała się... podręczna kamera, na której Martyna nagrywała reportaż z podróży: "Mówiłam do kamery, co czuję, robiłam notatki. To był wentyl bezpieczeństwa. Uciekałam też myślami do Marysi i do pracy. Przyglądałam się sobie w kategoriach socjologicznych i... przez miesiąc niemal nie mówiłam. Słuchałam, obserwowałam i to było dla mnie - której zwykle się usta nie zamykają - szokujące doświadczenie. Rozmawiałam tylko z Austriakiem Robertem Millerem - jedynym z ekipy, który podał mi rękę".

Gala
Dowiedz się więcej na temat: Martyna Wojciechowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy