Reklama
Reklama

Paweł Deląg: Syn idzie w jego ślady

Wiele wskazuje na to, że znowu jest zakochany. Jednak o sprawach osobistych nie chce rozmawiać. Łączy go bliska relacja z synem Pawłem. Razem angażują się w liczne projekty. Wkrótce zobaczymy aktora w programie "Ameryka Express 2" w TVN.

W kwietniu będzie pan obchodził 50. urodziny. Odczuwa pan jakiś kryzys wieku?

Paweł Delag: - Kiedy to zleciało... Nie, nie odczuwam żadnego kryzysu z tego powodu. Przeciwnie, mam dobry czas, jestem teraz bardziej twórczy i kreatywny, mam apetyt na życie znacznie większy niż wtedy, gdy kończyłem trzydzieści lat.

Reklama

Parę razy się pan w życiu sparzył... 

- To normalne. Negatywne doświadczenia kształtują charakter i czynią nas mocniejszymi i mądrzejszymi.
 
Z okazji urodzin spełni pan jakieś swoje marzenie?
 

- Nie myślałem o tym. Mam nadzieję, że bliscy i przyjaciele przygotują jakąś niespodziankę. A tak na serio, po pięćdziesiątce będę robił to wszystko, czego jeszcze nie zdążyłem w życiu zrobić. Albo odkładałem na później.

Jaka jest pana metoda na chandrę i stres?

- Nie pozwalam sobie na to, by mnie opanowały, choć czasami zdarzają się słabsze dni. Jest coś, co mi zawsze pomaga. Po pierwsze, świadomość, że jestem komuś potrzebny, za kogoś odpowiedzialny. A po drugie, coś, co się nazywa "darem od pana Boga": życie i talent. Trzeba o nie jak najlepiej zadbać, nieustannie rozwijając swoje umiejętności.

Z natury jest pan pozytywnie nastawiony do świata?

- Afirmuję życie, mam dużo optymizmu, życzliwości. I prawda jest dla mnie najważniejszą wartością. Wszystko, co złe, kłamliwe ma krótkie nogi, nic się na tym nie zbuduje w jakimkolwiek obszarze czy prywatnym, czy zawodowym. 

Czytaj dalej na następnej stronie...

Od wielu lat prowadzi pan życie w drodze: Paryż, Moskwa, Praga, Kijów. Czy to nie jest zbyt męczące?

- Polska zawodowo mnie nie rozpieszczała. Dlatego szukałem możliwości poza krajem. Tych zagranicznych produkcji uzbierało się już ponad 60. Przede mną kolejne cztery premiery, m.in. czeski thriller psychologiczny "Daria", rosyjski serial "Legenda Ferrari" czy brytyjski "Enemy Lines". Jednak gdziekolwiek robię filmy, to Warszawa jest moją bazą, tu mieszkam na stałe. A poza tym niedawno pojawiły się ciekawe rodzime propozycje serialowe, pierwsza to "Erynie", druga to "Krucjata".

Ostatnio nie tylko pan zagrał, ale stanął też po drugiej stronie kamery, reżyserując "Zrodzonych do szabli".

- To fabularno-dokumentalny film poświęcony epoce sarmackiej i polskiej szabli. Uważam, że ta tematyka wcale się nie wyczerpała. Zużyła się tylko jej sienkiewiczowska adaptacja. Jest w Polakach jakaś dziwna tęsknota. Za czym? Za wspomnieniem sławy, chwały, siły, dumy i honoru.

Określenie "epoka sarmacka" ma także silny negatywny wydźwięk...

- Chciałem, żeby mój bohater był osadzony w etosie rycerstwa polskiego. Akcja toczy się na początku XVII wieku, pełnego konfliktów i starć z sąsiadami. Ten permanentny stan wojny powoduje, że zamiera coś, co nazwalibyśmy "ruchem obywatelskim". Przestano zastanawiać się nad ustrojem Rzeczypospolitej. Sarmatyzm w ujęciu Jana Matejki, Henryka Sienkiewicza czy filmowym Jerzego Hoffmana szedł w kierunku pokrzepienia serc. Postaci takie jak Kmicic, Skrzetuski, Wołodyjowski na wiele pokoleń stały się znakami rozpoznawczymi Pierwszej Rzeczpospolitej.

Jako dziecko był Pan zafascynowany "Trylogią"?

- To prawda. W wieku dojrzałym dostrzegłem uproszczenia. Dzięki pracy nad filmem "Zrodzeni do szabli" mogłem rozbić jakąś kliszę, którą miałem w głowie od dzieciństwa.

Jest pan kolekcjonerem białej broni?

- Nie. Ale mam wielkie zamiłowanie do historii. W zasadzie to jest moja pasja, staram się regularnie dużo czytać, badać dzieje kultury i sztuki. W pewien sposób historia jest zapisem zmian, pomaga odpowiedzieć na pytanie, skąd przyszliśmy. Może być również próbą odpowiedzi na to, dokąd zmierzamy.

Jak wygląda syn Pawła Deląga? Zobacz na następnej stronie...

Przy filmie pracował też pana syn, Paweł junior. Macie teraz dobre relacje?

- Zawsze byliśmy w dobrych relacjach, to prasa wypisywała różne rzeczy. Mówię oczywiście o tabloidach, a one zmyślają nieprawdopodobne historie, jak tę, że mieszkam w Moskwie.

Syn jest bardzo podobny do pana, przystojniak...

- To duża indywidualność, piękny wewnętrznie człowiek, wrażliwy, myślący. Jest młody, ma teraz czas, by doświadczać rożnych rzeczy, eksperymentować, ale też osiągać to, co sobie zaplanował. Realizuje się nie tylko w produkcji filmowej. Pracuje nad platformą internetową, ze mną działa przy projekcie Polska Kulturalna. Nawiązujemy do spuścizny naszego kina, pokazując m.in. na podkoszulkach bohaterów, którzy trwale wpisali się w polską kulturę.   

Słyszałam, że na planie  "Zrodzonych do szabli" miał pan groźny wypadek.

- Mój koń o imieniu Okruszek był fantastycznie przygotowany. Ale w jednej ze scen ani ja, ani on nie zauważyliśmy rowu, który porastała wysoka trawa. Wylądowałem na ziemi i stłukłem poważnie obojczyk, a na planie zdjęciowym nie było karetki. Wszyscy się przerazili. Z tym rozbitym barkiem robiłem cały film. Mało spałem po nocach, bo ból okrutnie dokuczał, ale dałem radę.

Rozmawiała: Ewa Modrzejewska

Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy