Reklama
Reklama

Olga Bończyk: Niczego nie żałuję

Jest sama, ale nie czuje się przez to nieszczęśliwa. Przyznaje, że dobrze jej ze sobą. Pytana, dlaczego nie ma dzieci, odpowiada wprost: "Nie żałowałam tego i wciąż nie żałuję. To był mój świadomy wybór" - mówi Olga Bończyk (52 l.).

Wychowała się w domu, w którym panowała cisza. Jej rodzice byli głuchoniemi. Ją z kolei Bóg obdarował wielkim talentem muzycznym. "Dobremu Tygodniowi" Olga Bończyk (sprawdź!) opowiada o trudnym dorastaniu, samotności będącej wyborem oraz pierwszych zmarszczkach.

Pani dzieciństwo nie było łatwe, ale dobrze wspomina pani ten czas.

Reklama

Olga Bończyk: - Moja rodzina była wyjątkowa i wspaniała, mimo tego że mama i tata nie słyszeli. Robili wszystko, żebyśmy z bratem nie odczuwali ich niepełnosprawności. Nie było to proste, ale nigdy nie miałam do nich pretensji, że "zafundowali" mi właśnie takie dzieciństwo. Ciągle jednak nie mogę uwierzyć, że świat nie jest do końca taki, o jakim mówiła mi mama. Czyli, że jak będę dobra dla ludzi, to i oni będą dobrzy dla mnie. Niestety, nie zdążyła mi powiedzieć, że składa się on z wielu kolorów, a inni nie zawsze mają dobre intencje. Ale nie boksuję się z tym. To dzięki rodzicom jestem dzisiaj tym, kim jestem. Mówię choćby o wrażliwości, o empatii, jaką we mnie ukształtowali.

Dzieciństwo nauczyło panią samodzielności...

- Podobnie jak szkoła muzyczna, do której uczęszczałam od 6. roku życia. A nie ma chyba nic bardziej dyscyplinującego, niż szkoła artystyczna. Ona mnie nauczyła nie tylko samodzielności, ale też cierpliwości oraz dbałości i precyzji.

Zdarza się, że gdy rodzina jest "inna niż wszystkie", dzieci w szkole to wykorzystują, dokuczają...

- No cóż, potrafią być okrutne. Moje kontakty z rówieśnikami na pewno nie były wymarzone. To mnie bolało. Trudno o tym zapomnieć. Pamiętam, że zawsze byłam wyłączana z tej najważniejszej grupy w klasie. To nie był łatwy czas. Ale stojąc na uboczu, tak naprawdę też się czegoś nauczyłam. Przede wszystkim działania w pojedynkę. Dzisiaj, z perspektywy wielu lat, mogę tylko podziękować moim kolegom i koleżankom. Gdyby wszystko łatwiej mi przychodziło, jak choćby nawiązywanie relacji, być może nie nauczyłabym się tej samodzielności. Tego, że powinnam sama pracować na własną pozycję. Szkoła na pewno mnie wzmocniła.

Nadal nie znalazła pani tego jedynego?

- Tak, nic się nie zmieniło w tej kwestii. Oczywiście, wiem, że z tym akurat bywa różnie. Jest nawet takie fajne powiedzenie: "Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach". A więc co będzie, to będzie. Sama jednak niczego nie inicjuję, nie czekam na miłość. Może tak jest lepiej po prostu...?

Polubiła pani samotność?

- Przede wszystkim lubię siebie. Jestem sama, ale nie samotna. To wiem na pewno. Znam ludzi, którzy nie są w stanie tak żyć, potrzebujących, by ktoś zawsze był obok - inaczej czują się zagubieni. Ale to kompletnie nie w moim stylu. Powiem nawet szczerze, że jakoś nie tęsknię za tym, żeby prać komuś skarpetki, żeby druga osoba koniecznie czekała na mnie co wieczór. Wychowałam się w domu, w którym panowała cisza, i teraz sama stworzyłam sobie taki. Jest ona dla mnie błogim stanem, luksusem wręcz. Oswoiłam się z tym moim światem, ogromnie mi on odpowiada. Akceptuję siebie taką, jaka jestem. Kiedy chcę wyjść do ludzi, to wychodzę. Jak nie chcę, to zostaję. Naprawdę doskonale się dogaduję sama ze sobą. I mam czas, by zrozumieć wiele rzeczy, dziejących się w mojej głowie. Nie mam poczucia, iż życie przecieka mi między palcami.

A nie ubolewa pani nad tym, że nie doczekała się dzieci?

- Nie żałowałam tego i wciąż nie żałuję. To był mój świadomy wybór. Nigdy o to nie zabiegałam. Gdyby jednak dziecko się pojawiło w moim życiu, na pewno cieszyłabym się, że obok wyrasta cząstka mnie. Ale szczerze mówiąc, nie czułam instynktu macierzyńskiego, nie pochylałam się nad wózkami z wypiekami na twarzy i pragnieniem, by mieć własne potomstwo. Nie szalałam z tęsknoty, aby nosić na rękach małego człowieka. Nie miałam tego macierzyńskiego drygu, nic na to nie poradzę. I nie czuję, że coś straciłam. Mam jednak wielki szacunek dla wszystkich kobiet, które się na to decydują, szczególnie w dzisiejszych czasach. Bo w tym scyfryzowanym świecie, gdzie rządzi internet, trudno sprostać wyzwaniu i wychować dzieci na mądrych, uczciwych, wrażliwych i ciekawych świata i ludzi obywateli. Osobiście dałabym każdej rodzinie medal za włożony w to trud.

Pani jakim była dzieckiem?

- Na pewno innym, niż te dzisiejsze. Całymi dniami biegałam po podwórku, ciągle miałam siniaki i zdarte kolana. Bo czasem spadłam z drzewa, przewróciłam się albo spadłam z roweru. To były kompletnie odmienne czasy. Nie było telefonów, nikt mnie nie kontrolował, nie odwoził samochodem do szkoły, ani z niej nie odbierał - sama dojeżdżałam tramwajem i autobusem. W ten sposób uczyłam się odpowiedzialności. Za siebie i za rodziców.

Ma pani jakieś kompleksy?

- Byłabym nieuczciwa, mówiąc, że żadnych nie posiadam. Przecież nie jestem już dwudziestolatką, moja skóra nie jest taka jak kiedyś, pojawia się na niej coraz więcej zmarszczek. Nie wchodzę też w sukienki, które były idealne 20 lat temu. Ale staram się starzeć z godnością. Tak więc muszę się pogodzić z upływającym czasem, przetransformować to w sobie. Nie mam powodów do narzekań. Nigdy nie chorowałam. Jestem też niebrzydka - natura mi nie poskąpiła urody. No i dostałam również wiele talentów, które staram się wykorzystywać w życiu.

Mogę zapytać o relację, jaka panią łączyła ze Zbigniewem Wodeckim?

- Cała ta historia została rozdmuchana i wyolbrzymiona. Nigdy nie zamierzałam i nie zamierzam o tym opowiadać publicznie. Była między nami silna przyjaźń. Razem dużo pracowaliśmy i graliśmy koncerty. Chcieliśmy realizować kolejne wspólne projekty muzyczne. Niestety, te plany przecięła śmierć. Media niestosownie zaczęły rozdrapywać rany, a poruszanie tego tematu było krzywdzące zarówno dla mnie, Zbyszka, jak i Jego rodziny. Uważam ten rozdział za dawno zamknięty.

Rozmawiał: Kamil Waszczuk

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Olga Bończyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy