Reklama
Reklama

Marta Kosakowska była bliska samobójstwa! Jej życie odmieniła modlitwa

O tym, żeby zostać sławną piosenkarką, Marta Kosakowska postanowiła w rodzinnej Łomży, kiedy jako nastolatka oglądała w MTV teledyski Nirvany, Jimmy’ego Hendrixa, Janis Joplin.

Uwielbienie publiczności dostała bardzo szybko. 

Młodzi ludzie z miejsca kupili jej muzykę i styl. 

Ona na koncertach rzucała się ze sceny w publiczność. 

Czerpała ze sławy pełnymi garściami. 

- Grałam koncerty, włóczyłam się po świecie, zbierałam wrażenia, zarabiałam pieniądze - wspomina w wywiadzie w ostatnim numerze "Twojego Stylu". 

Reklama

Jednak na tym szczęściu pojawiła się pierwsza rysa. 

W małżeństwie piosenkarki nastąpił głęboki kryzys.



Czytaj dalej na następnej stronie

Niestety nie udało się go uratować. 

Rozwiodła się, kiedy miała 27 lat. Ogromnie to przeżyła. 

- Relacja, w którą bardzo wierzyłam i inwestowałam całą siłę, i co do której miałam poczucie, że wszystko jest "zabezpieczone" przez sakrament małżeństwa, rozpadła się. Rozgniewałam się na Boga, na Kościół. Wtedy w gniewie zamknęłam serce i się okopałam. Pomyślałam sobie, że religia to wymysł i Boga albo nie ma, albo się mną nie interesuje - opowiada.

To był czas, kiedy puściły wszystkie hamulce, przestały istnieć wartości. 

Niekończące się imprezy, alkohol, romanse. 

W pędzącej karuzeli spędziła pięć lat. 

Aż w pewnym momencie stwierdziła, że życie nie ma sensu. 

- Przyszło mi do głowy coś bardzo niefajnego: żeby się położyć i umrzeć - mówi. 



Czytaj dalej na następnej stronie

Kiedy pewnego wieczoru wróciła do pokoju hotelowego z dużej gali muzycznej, poczuła atak paniki.

Przerażona leżała na łóżku, a serce waliło jak młotem. 

Wtem usłyszała, jak ktoś szepcze jej do ucha: "Skończ to cierpienie. Weź rozbieg i wyskocz przez okno". 

- To było przerażające. Wystraszyłam się tych myśli. Zaczęłam płakać. Uratowało mnie "Ojcze nasz". Automatycznie zaczęłam wołać do Niego słowami tej modlitwy w nadziei, że On, jeśli JEST, mnie usłyszy. I usłyszał. Moje ostatnie wspomnienie tej nocy to prawie wykrzykiwane słowa "Ojcze nasz" i "Zdrowaś Mario" odmawianych w kółko, żeby zagłuszyć zamęt w głowie i kołatanie serca - opowiada na blogu "Bóg w wielkim mieście". 

Tego wieczoru narodziła się nowa osoba, Marta Kosakowska. 

Nawrócona, głęboko religijna. 

- Rano podziękowałam na kolanach za uratowane życie. To był cud, a wiara to łaska - mówi i dodaje, że zaczęła wszystko od nowa.



Czytaj dalej na następnej stronie

Przede wszystkim zapragnęła odbudować relację z tatą, z którym miała bardzo słaby kontakt. 

Próbowała też zrozumieć, dlaczego jej małżeństwo, choć nic na to nie wskazywało, rozpadło się. 

Powoli odbudowała wiarę w miłość. Dziś ma narzeczonego Pawła. Planuje wyjść za mąż, zostać mamą. 

Ostatnia płyta Marty to zbiór modlitw, choć ani razu nie pada na niej słowo "Bóg". 

Wydała album własnym sumptem, pełna obaw, czy zmiana repertuaru nie pociągnie za sobą odejścia fanów.

Stało się inaczej. Album odniósł duży sukces.

Kiedy znajomi żartują, że stała się "katolem", bo teraz jest taka moda ona odpowiada krótko: "Półtora roku temu przeżyłam nawrócenie. Jestem inna".

Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy