Reklama
Reklama

Małgorzata Potocka: Córki już mnie utrzymują!

Małgorzata Potocka (63 l.) cieszy się, że udało jej się zabezpieczyć swoją przyszłość. Trzeba przyznać, że zrobiła to w dość oryginalny sposób...

Dobry Czas: To prawda, że „zmusiła” pani córki – 30-letnią Weronikę i dziewięć lat starszą Matyldę – do podpisania zobowiązania, że... nie mogą oddać pani do przytułku?

Małgorzata Potocka: Tak, ale nie tylko do tego! Jest tam jeszcze o tym, że będą o mnie dbały, abym zawsze miała makijaż, fryzurę i manicure. Ale miałam na myśli siebie jako 80-letnią staruszkę, a tymczasem one już się mną opiekują! Matylda właściwie mnie utrzymuje, zdejmuje mi z głowy wszystkie kłopoty. Weronika ze Stanów Zjednoczonych przysyła mi wszystkie moje ulubione suplementy i wesołe ubrania. Chyba trochę za wcześnie się mną zajęły. To ja jeszcze powinnam opiekować się nimi!

Reklama

To chyba najlepszy dowód, że jako matka świetnie się pani spisała?

- Oj, myślę, że akurat Matyldę... zawiodłam. To były dla mnie ciężkie czasy. Starałam się, jak umiałam, ale nie byłam mamą na piątkę. Nie udawałam przed córkami, nigdy ich nie okłamywałam, nie grałam matki sukcesu. Ale też nie byłam autorytatywna, nie wymagałam podporządkowania, nie tresowałam ich. Nasz dom nawet dla koleżanek córek był azylem wolności. Wydaje mi się jednak, że bardzo dobrze je rozumiałam. Obie miały stuprocentową pewność, że są kochane. A to chyba podstawa do tego, żeby nie pogubić się w życiu.

Była pani nietypową mamą: chodziła z córkami do dyskoteki, ubierała się jak kolorowy ptak. A dzisiaj?

- Pamiętam taki okres, gdy byłam zagorzałą punkówą. I tak się nosiłam. Miałam granatowe włosy, czarne pazury, czarne usta, błyszczące sukienki. Byłam wtedy mocno awangardowa. Z czasem zmieniłam się, dojrzałam. Ale nadal uwielbiam się bawić i chodzić z córkami do klubów! Zakładam jakąś szaloną kreację, ale ostrego makijażu już nie robię, bo mnie postarza. Teraz na pewno prowadzę bardziej ascetyczny tryb życia – nie piję, nie palę, uważam na to, co jem.

Rozumiem, że ze sportem też jest pani za pan brat?

- Od 20 lat ćwiczę jogę. Kiedyś biegałam, teraz uprawiam nordic walking. Chodzę też na zumbę (połączenie tańca i fitnessu). Gdybym nie miała córek, na pewno chodziłabym z plecakiem i zwiedzała świat. Ale pojawienie się dzieci wszystko zmienia... Jestem szczęśliwa, że mam Matyldę i Weronikę. W przeciwnym razie moje życie byłoby kompletną pustką. To dzięki nim dzisiaj istnieję.

Cztery lata temu Matylda została mamą. Jak sobie radzi z wychowaniem synka? 

- Ona zawsze była cygańskim dzieckiem, otrzymała dużą dawkę miłości i uwielbienia ode mnie i jej ojca, ale nasz dom nie był poukładany, bo mój związek nie przetrwał. Dlatego teraz Matylda swojemu synowi, 4-letniemu Tadeuszowi, chce za wszelką cenę wszystko ładnie poukładać, by miał to, czego jej brakowało w dzieciństwie. Jest we wszystkim niezwykle zorganizowana, na co patrzę z podziwem.

A jak pani odnajduje się w nowej roli?

- Staram się być dobrą babcią, nie taką od święta, przychodzę raz czy dwa razy w tygodniu. Mamy taki rytuał, że Matylda po powrocie z pracy odpoczywa, a ja zajmuję się wnukiem. Mówiła do niego od urodzenia, dlatego on wszystko rozumie, prowadzi dorosłe rozmowy, jest bardzo kontaktowy, nie wpada w histerię, kiedy czegoś chce. I uwielbia się ze mną bawić. Mówi: 'Babciu, ty masz takie fantastyczne pomysły, nawet mama takich nie ma. Jesteś najlepszą babcią na świecie!'. Cudownie jest coś takiego usłyszeć! Ostatnio umówiliśmy się w restauracji, oni na mnie czekali, a Tadeusz na cały głos zapowiedział: „Przyjdzie moja babcia, a ona jest aktorką!”. Jest ze mnie bardzo dumny. 

Wierny fan! Pewnie – jak inni – chciałby częściej oglądać panią w „Barwach szczęścia” i nowych serialach. Dlaczego tak mało pani gra?

- Bardzo rozpaczam z tego powodu. Wiem, że jestem lubiana, bo ludzie mnie zatrzymują na ulicy i pytają o różne życiowe sprawy, czyli kojarzę się im z postacią dojrzałą, która dużo wie i może służyć radą. Kiedy jako aktorka jestem załamana tym, że nie gram, zastanawiam się, czy to wszystko ma sens, ich słowa mocno podnoszą mnie na duchu.

Co pani zazwyczaj słyszy? 

- Że jestem sobą. Że jako jedna z niewielu, nie udaję gwiazdy.  A ja czasem myślę, że gdybym ją udawała, może miałabym z tego większe korzyści.  Ale nie umiem, nie pozwala mi na to mój charakter. Miałam okres wielkich sukcesów i „bywania”. Cóż... nic nie trwa wiecznie. I trzeba się z tym pogodzić. Ale czasami czuję się niepotrzebna. 

Zawsze myślałam o pani jako o silnej kobiecie... 

- Jestem silna i wiem, czego chcę, ale co z tego skoro moje pragnienia zależą od wielu czynników. Nie jestem milionerką, nie mogę zapłacić za produkcję filmów o sztuce, które chciałabym robić... Ale nie poddaję się! I nie narzekam na życie. Było i jest kolorowe.

Rozmawiała: Pola Makowska

Dobry Czas
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Potocka (aktorka)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy