Reklama
Reklama

Kuba Sienkiewicz wyjawia prawdę: Krystyna Sienkiewicz była potwornie samotna

12 lutego minęła pierwsza rocznica śmierci Krystyny Sienkiewicz. Fani zapamiętali jej uśmiech. Tylko bliscy wiedzieli, jakie skrywała za nim dramaty. Samotna, skonfliktowana, ciągle niezadowolona - tak charakteryzuje ją bratanek Kuba Sienkiewicz (56 l.).

To najbliższy krewny gwiazdy, syn jej brata, Ryszarda. Lider zespołu Elektryczne Gitary oraz doktor neurologii chętnie opowiada o Krystynie. Choć jego relacja z ciotką nie należała do łatwych.

Gdy myśli pan: ciotka Krystyna, to jakie obrazy przychodzą do głowy?

Kuba Sienkiewicz: Przede wszystkim widzę ją jako wybitną aktorkę zarówno dramatyczną, jak i specjalizującą się w piosence aktorskiej, co mnie szczególnie interesowało, bo sam zajmuję się muzyką.

Kiedy zapytałam o wspólne zdjęcia, powiedział pan, że nie ma! Nie brała pana na kolana?

Reklama

- Zwierzęta brała, nie dzieci. Po raz pierwszy spotkałem ją, gdy byłem w szkole podstawowej. Zapraszała mnie na występy w Teatrze Syrena. Ale nie mieliśmy dobrych relacji, nie utrzymywała bliskich kontaktów z naszą rodziną, wolała otaczać się ludźmi ze środowiska artystycznego. To efekt różnych konfliktów.

Wydawała się osobą bardzo ciepłą, wesołą.

- W codziennym życiu była artystką i odgrywała różne role. Potrafiła i koloryzować, i dramatyzować. Przetwarzała, upiększała szarą rzeczywistość. Zdarzało się, że okazywała ciepło i serdeczność.

Dlaczego?

- Myślę, że ta ucieczka w różne pozy to była reakcja obronna. Miała za sobą traumatyczne przeżycia wojenne: porzucenie, utratę rodziców, domu. Dziadkowie też nie przeżyli okupacji. Krystynę i Ryszarda, mojego tatę, odnalazła ciotka, która wzięła ją do siebie. Mój ojciec został w sierocińcu. Nie sposób wyjść z takich tragedii bez uszczerbku. Ale trzeba oddać Krystynie sprawiedliwość. Życie zawodowe to był obszar, na którym nie nawalała, dotrzymywała każdej umowy, a wszystkie jej występy były na najwyższym poziomie. Nawet gdy miała problemy ze zdrowiem, nie odpuszczała. Wtedy dopiero widać było jej wielką pracowitość.

Była szczęśliwa?

- Ja odbierałem ją jako osobę często niezadowoloną, pełną wewnętrznego napięcia, niepokoju. Dlatego uciekała w życie zawodowe, w twórczość. Odreagowywała stres, poświęcając się sztuce, plastyce. Malowała obrazy, a jej ulubione motywy to pierroty, anioły, koty. Miała też wielki talent do artystycznego przetwarzania rzeczywistości, kawałek korzenia, wstążka i już była instalacja. Takie działania bardzo ją uspokajały.

Była schorowana od wielu lat, o czym mało kto wiedział.

- Jeśli chodzi o zdrowie, została bardzo doświadczona przez los. W połowie lat 80. doznała obustronnego wylewu krwi do siatkówek oka, co wyłączyło jej centralne widzenie. To spowodowało, że na swoim podwórku przewróciła się i złamała prawą rękę. Powikłania ciągnęły się przez trzy lata. Chorowała na serce, miała zaburzenia rytmu i krążenia. Doznała udaru mózgu z porażeniem mowy. Potem rozpoznano u niej czerniaka w lewym oku. W efekcie skutecznego leczenia guz po roku zmniejszył się. Przeszła wiele rehabilitacji. Mimo tylu dysfunkcji ciężko pracowała i całkiem nieźle funkcjonowała. Na scenie pomagali jej zawsze życzliwi koledzy.

Pod koniec życia ciotki bardziej się pan do niej zbliżył?

- W 2009 roku założyłem pracownię w drewnianej chacie na terenie jej posiadłości. Zdarzało się też, że razem występowaliśmy. Po udarze miała problemy z mówieniem. Trudno się rozmawiało o sprawach bieżących, ale potrafiła zaśpiewać jakąś swoją piosenkę i to bez błędu.

Kiedyś pytałam panią Krystynę, kto jej pomaga, mówiła, że liczy na świętego Antoniego.

- Opiekowały się nią dwie panie z Ukrainy. Przychodzili ludzie, którzy zajmowali się zwierzętami, wyprowadzali psy na spacer. Obiady jadała w restauracji, która od ponad 20 lat działa w dolnej części jej domu. Miała pomoc, ale mogła czuć się samotna, bo kontakty z ludźmi były raczej powierzchowne. Z bliskimi często była skonfliktowana. Muszę szczerze wyznać, że w naszej rodzinie więzi emocjonalne są dość słabe. Nie obwiniam Krystyny, nie sugeruję, że miała szczególnie trudny charakter. Z mojej strony też nie było chęci do zbliżenia. Wina leży po obu stronach.

Miała adoptowaną córkę Julię, ale to pan odziedziczył po niej dom.

- W testamencie wyraziła wolę, że cały swój majątek przekazuje mnie. Zwierzęta też. Dwa psy i trzy koty. Z Julią nie mam kontaktu.

Co było bezpośrednią przyczyną śmierci?

- Niewydolność wątroby. Ostatni tydzień była unieruchomiona w łóżku. Zmarła w nocy na oddziale intensywnej terapii.

Wiedziała, że to koniec?

- Już rok wcześniej mówiła, że przymierza się do śmierci. Wtedy zaproponowałem, by wzięła jeszcze jednego psa ze schroniska. Kochała zwierzęta. Powiedziała, że nie ma siły. Może czuła, że organizm się wyczerpuje? Zawsze podziwiałem ją za wewnętrzną siłę, odwagę, ambicję, upór. Występowała jeszcze dwa tygodnie przed śmiercią. Kiedy ostatni raz wychodziłem od niej, pomachałem jej od drzwi. Oboje czuliśmy, że to ostateczne pożegnanie...

Rozmawiała: Iwona Spee

***

Zobacz więcej materiałów:

Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama