Reklama
Reklama

Koronawirus w Polsce: Mariusz Szczygieł poszedł w Warszawie nad Wisłę i... zamarł

Mariusz Szczygieł (53 l.) postanowił opuścić domowe pielesze i udał się nad Wisłę. To, co tam zobaczył, wprawiło go w osłupienie. "To jest niebywałe, jak większość nie przestrzega zasad" - zżyma się reporter.

Władze i celebryci zachęcają ludzi, by w dobie pandemii koronawirusa pozostali w domu i unikali spotkań z przyjaciółmi, nie organizowali imprez, nie chodzili do kościoła. Ma to zahamować rozprzestrzenianie się wirusa.

Zamknięte zostały szkoły, instytucje kultury, galerie handlowe. Mimo to - jak twierdzi Mariusz Szczygieł - ludzie łamią zakazy i spotykają się tłumnie!

Reporter udał się na spacer nad Wisłę. Mieszka w dzielnicy krezusów - na warszawskim Powiślu - ma więc zaledwie dwa kroki nad rzekę.

Miejsce to w normalnych warunkach tętni życiem. Teraz, miał nadzieję, że będzie świecić pustkami, jak cała Warszawa. Pomylił się.

Reklama

Jak się okazuje, życie z centrum przeniosło się bowiem właśnie na bulwary. Można tu spotkać grupy młodych i starszych ludzi, w zasadzie w każdym przedziale wiekowym. I, co ciekawe, w dużych grupach.

"Wyszedłem nad Wisłę i jestem zaszokowany" - mówi Mariusz Szczygieł na filmie opublikowanym w mediach społecznościowych.

"Jest tutaj mnóstwo ludzi, obserwuję ich i to jest niebywałe. Chodzą całe grupy, szczególnie kobiet. Jedna z pieskiem, a cztery czy pięć razem z nią. Na pewno nie są to kobiety z jednej rodziny i jednego mieszkania czy domu, bo to bym zrozumiał. Siedzą ludzie po pięć, osiem osób i piją piwo nad Wisłą. Chodzą i siedzą po trzy, zwłaszcza starsze panie" - mówi oburzony.

Nie potrafi zrozumieć, dlaczego warszawiacy tak nie przestrzegają przepisów, zwłaszcza że sytuacja z dnia na dzień robi się coraz groźniejsza.

"Ja wiem, że można wyjść, minister zdrowia to dopuszcza. Można wyjść, jeśli się ma park, jeśli jedzie się niezatłoczonym metrem czy autobusem. I ja tak wyszedłem nad Wisłę. Ale to jest niebywałe, jak większość nie przestrzega tej zasady odległości" - dziwi się Mariusz Szczygieł. 

Na filmie relacjonuje, że widział rozmawiających i nie zachowujących zasady odległości kurierów, grupki młodych ludzi. Jego zdaniem jest to szokujące, biorąc pod uwagę to, co się dzieje.

"Rozmawiałem wczoraj z moją przyjaciółką z Włoch, która mówi, że jeśli tam wychodzi się z domu, to natychmiast policja na ulicy każe się opowiedzieć, dokąd się idzie. A można tylko do sklepu, apteki i lekarza. I takie są tam zasady. A tutaj - nie wiem. Jeśli rząd nie wprowadzi jakiegoś stanu wyjątkowego, epidemia będzie się rozwijać. Ludzie uważają, że jeżeli jest ich siedmioro w grupie, to jest ich mniej niż pięćdziesięcioro, w związku z tym się nie zakażą?" - zastanawia się.

"Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Przede mną stoi grupa ośmiu osób, stoją niemalże na sobie. Dziwne to jest" - kończy zdumiony.

Film Szczygła skomentowała Hanna Lis, sugerując wprowadzenie stanu wyjątkowego.

"Idziemy włoską ścieżką, prosto do piekła. Nic nie da zamknięcie granic, szkół, knajp, dopóki rządzący nie wprowadzą tu stanu wyjątkowego. 'Zalecenia', jak widać, nasz fantastyczny naród ma gdzieś. Tam gdzie im się WYDAJE, że SARS-CoV-2 nie dochodzi".

Aktorka "Barw szczęścia" dodała, że codziennie widzi spacerujących w tłumie ludzi. Boi się więc, że Polskę czeka włoski los:

"Od kilku dni widzę, co się dzieje pod moim oknem, na placach zabaw, grupy młodzieży i dorosłych, którzy poczuli wiosnę. Jestem przerażona. Boję się, że zabraknie za chwilę służby zdrowia, boję się o nas, o moich rodziców, którzy są sami. Dobrze napisałaś Hanna Lis, że idziemy tą samą ścieżką co Włochy. Smutek duży".

pomponik.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy