Choć Irena Santor już dawno osiągnęła wiek emerytalny, wciąż odwleka moment pożegnania z wierną jej od grubo ponad pół wieku publicznością. Trudno w to uwierzyć, ale uwielbiana przez Polaków piosenkarka po raz pierwszy stanęła na scenie dokładnie 70 lat temu, debiutując w 1951 roku jako wokalistka Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca "Mazowsze".
Osiem lat później zdecydowała się na występy solowe i do dziś - mimo że wiele już razy zapowiadała zakończenie kariery - koncertuje przy zawsze wypełnionych po brzegi salach...
Jesienią 2019 roku Irena Santor rozpoczęła obchody diamentowego jubileuszu. Seria koncertów "Śpiewam, czyli jestem" wcale jednak nie miała być ostatnią w jej życiu!
"Nie świętuję! Ciężko pracuję i mam nadzieję na więcej. Ciągle jestem w trasie jak za dawnych lat. Objeżdżam Polskę wzdłuż i wszerz i... nadal mnie to bardzo kręci. Przede mną kolejne koncerty, oby mi tylko zdrowie dopisywało" - powiedziała "Głosowi Wielkopolskiemu".
Niestety, wybuch pandemii zmusił piosenkarkę do odwołania kilkunastu już dawno "sprzedanych" recitali i zawieszenia trasy koncertowej. Irena Santor zapowiedziała jednak, że gdy tylko będzie to możliwe, wróci na scenę. Tymczasem zaszyła się na podwarszawskiej wsi u przyjaciół i tam, z dala od miejskiego zgiełku, odkryła, że - to jej słowa - "delektowanie się codziennością jest wielką przyjemnością".
"Ciągle w biegu, w podróży, z terminarzem w dłoni... Nie miałam szansy na zwyczajne życie! Pora to zmienić. Chcę mieć teraz więcej czasu dla siebie" - cytuje jej słowa portal "Od quchni", dodając, że Irena Santor zamierza wypełnić wszystkie podpisane wcześniej zobowiązania związane z jej jubileuszową trasą, a później chce definitywnie zakończyć swą działalność estradową i tym razem jest to decyzja nieodwołalna.
Irena Santor nigdy nie kryła, że śpiewanie po prostu trzyma ją przy życiu.
"Muszę śpiewać, żeby żyć. Przygotowując się do występu, a potem stojąc na estradzie, mogę zrzucić z siebie wszystkie niepotrzebne, smutne myśli. Mam świadomość, że jestem stara, ale jestem też sprawna i, na szczęście, wciąż zdrowa na ciele i umyśle" - stwierdziła na łamach "Głosu Seniora".
Nawet po śmierci Zbigniewa Korpolewskiego - mężczyzny, u boku którego szła przez życie przez prawie trzydzieści lat - nie potrafiła obyć się bez swej publiczności. Wyznała w wywiadzie, że tylko praca pozwala jej zapomnieć o ciszy, jaka zapanowała w jej życiu, gdy zabrakło w nim jej ukochanego...
"Ta cisza, gdy wracam do pustego domu, jest najgorsza. Gorsza od smutku, który wciąż mam w sercu. Ale umiem już sobie z nią radzić. Czas powoli goi moje rany..." - powiedziała w rozmowie z "Gazetą.pl" kilka miesięcy po pożegnaniu swego życiowego partnera (Zbigniew Korpolewski odszedł po długiej i ciężkiej chorobie w listopadzie 2018 roku).
Koncerty pozwoliły Irenie Santor przetrwać najcięższe chwile. Przed laty, gdy zdiagnozowano u niej raka piersi, pomyślała, że jeśli uda się jej pokonać chorobę, to nic jej nie będzie w stanie złamać. Wygrała z rakiem i dziś, 30 lat później, wciąż nie daje się przeciwnościom losu.
Gdy niedawno zorientowała się, że coraz gorzej widzi, zrobiła sobie operację oczu. Gdy jakiś czas później miała problemy z oddychaniem, od razu poszła do lekarza... Piosenkarka twierdzi, że musi o siebie dbać, bo ma przed sobą jeszcze kilka koncertów i nie zamierza żadnego z nich odwołać. A potem...
"Będę żyć, oddychać, cieszyć się każdą chwilą. Nie przestaję myśleć o dalszym ciągu. Nie umiem się zgodzić na to, że pewnego dnia mnie nie będzie, bo jest mi bardzo dobrze na tym świecie" - stwierdziła w wywiadzie dla "Echa Dnia".
Myślicie, że Irena Santor wytrzyma bez spotkań ze swoimi fanami?



***Zobacz więcej materiałów wideo:








