Reklama
Reklama

Ewa Demarczyk: Jak dziś żyje i wygląda gwiazda?

Ewa Demarczyk (78 l.) ostatni koncert dała 8 listopada 1999 r. w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Sala żegnała ją owacją na stojąco. Wkrótce artystka rozwiązała zespół i całkowicie zniknęła z życia publicznego. Jak dzisiaj wygląda jej życie?

Kiedy była mała, wolała godzinami grać z chłopakami w zośkę niż bawić się lalkami. A gdy wracała do domu, mama Janina Demarczykowa załamywała ręce.

- Toż to najbrudniejsze dziecko w okolicy - biadała. - Od najmłodszych lat zwracała na siebie uwagę nie tylko oryginalną urodą, ale też charakterem. Umiała postawić na swoim. Kiedy kazano iść, stała. Kiedy kazano siedzieć, biegła - wspominał aktor Tadeusz Kwinta, który mieszkał na krakowskim Kleparzu niedaleko Demarczyków.

Ten charakter odcisnął też piętno na jej karierze.

W zastępstwie koleżanki

Przyszła gwiazda poezji śpiewanej urodziła się 16 stycznia 1941 r. Mama była krawcową, a ojciec Leonard, rzeźbiarz po ASP, dorabiał jako kelner. Choć w domu było biednie, rodzice posłali ją na lekcje gry na pianinie.

Reklama

- Mnie od początku chowano na geniusza. Może dlatego, że byłam brzydka? - zastanawiała się po latach. Uwielbiała śpiewać, ale gdy podrosła, nie myślała o karierze wokalistki.

Pianistki chyba też, bo już po roku z wyższej szkoły muzycznej przeniosła się na architekturę. Tam też długo nie zabawiła. Ostatecznie skończyło się na kabarecie krakowskiej Akademii Medycznej Cyrulik.

- Miała wtedy maleńki głosik. Nie bardzo wiedziałem, gdzie ją umieścić w programie  - opowiadał Rajmund Jarosz, kabaretowy reżyser.

To on namówił ją na studia w PWST. Przekonała kolegów do swego wokalnego talentu w maju 1961 r., na festiwalu studentów w Gdyni. Ich główna piosenkarka nagle straciła wtedy głos. Już mieli odwoływać występ, gdy Ewa stwierdziła: - Ja to wszystko znam, zaśpiewam.

Nie mieli wyjścia, zaśpiewała. Bez żadnej próby. I to fantastycznie. Wieść o tym, że w Cyruliku występuje wyjątkowa dziewczyna, szybko dotarła do słynnej już w Krakowie Piwnicy pod Baranami.

- Miała w sobie to coś i każdy, kto ją słyszał, natychmiast się w tym zatracał - wspominał "piwniczny" kompozytor i pianista Zygmunt Konieczny. Wkrótce oboje stworzą niepowtarzalny tandem. To on skomponuje dla niej największe przeboje pierwszego okresu kariery artystki. Co ciekawe, Demarczyk wcale nie chciała śpiewać poezji. To był pomysł Koniecznego i szefa Piwnicy, Piotra Skrzyneckiego, który dobierał teksty. To dzięki nim narodziła się jako gwiazda.

W 1962 r. wygrała Studencki Festiwal Piosenki "Karuzelą z madonnami" (posłuchaj!). Rok później, na pierwszym festiwalu w Opolu, wzbudziła entuzjazm publiczności, śpiewając - prócz "Karuzeli" - "Czarne anioły" i "Taki pejzaż". A z Opola był już tylko krok do Sopotu.

W 1964 r. w Operze Leśnej zdobyła drugą nagrodę za "Grand valse brillante". To wtedy zaczęto o niej mówić Czarny Anioł, nie tylko od tytułu utworu do słów Wiesława Dymnego. W Sopocie zwrócił na nią uwagę dyrektor słynnej paryskiej Olympii Bruno Coquatrix. Zafascynowany jej głosem, po koncercie miał ponoć powiedzieć: - Wydobędzie pani piosenkę francuską z tego, w czym utonęła po śmierci Edith Piaf. I zaproponował dwuletni kontrakt.

Każdy by skakał ze szczęścia, ale ona zgodziła się tylko na kilkutygodniowe występy, tłumacząc, że musi skończyć studia. Ale to właśnie paryskie recitale zapoczątkowały jej zagraniczną karierę. Koncertowała w Carnegie Hall w Nowym Jorku, Chicago Theatre, Queen Elisabeth Hall w Londynie. Piwnica pod Baranami przestała jej już być potrzebna.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Żadnych półśrodków

Najpierw, na początku lat 70. rozeszły się jej drogi ze Zbigniewem Koniecznym. Demarczyk oskarżyła go, że pisząc piosenki o pół tonu wyższe, niż powinna była śpiewać, zniszczył jej głos. Więcej już się nie spotkali. W 1973 r. zerwała także z Piwnicą, i to bez słowa wytłumaczenia. Postawiła na samodzielną karierę z własnym zespołem.

Kompozytorem artystki został wtedy Andrzej Zarycki. To on skomponował dla niej "Balladę o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego", "Skrzypka Hercowicza", "Na moście w Avignon"...

Jako artystka charakter miała trudny. Była perfekcjonistką, więc nie uznawała żadnych półśrodków. Na scenie obowiązkowo czarna podłoga (w trasę woziła czarne sukno) i dwa nastrojone, czarne fortepiany. Gdy w Kijowie pojawił się instrument bordowy, powiedziała: - Ten fortepian ma zły kolor.

Koncert odbył się dopiero po sprowadzeniu czarnego. Próby z nią były męczące, praca nad jednym utworem przez pół roku nikogo nie dziwiła. Zespół zmieniała właściwie co chwilę.

- Muzycy musieli nie tylko świetnie grać, ale też znać wszystkie melodie na pamięć, bo na scenie oświetlona była tylko Ewa - opowiadał Zarycki.

Na niedogodności reagowała zawsze tak samo, czyli awanturą - dodawał Ryszard Orzechowski z Pagartu.

Kiedy nie spodobała się jej okładka jednej z płyt z jej utworami, to 10 tys. tych już wydrukowanych trafiło na przemiał. Za to prywatnie potrafiła być niezwykle koleżeńska, zapraszała do siebie, gdy przed północą stróż wyrzucał wszystkich z Piwnicy.

- Nie było wtedy knajp, więc szliśmy na Wróblewskiego, gdzie mieszkała z matką i siostrą. Nie miały za dużo pieniędzy, a jednak chętnie częstowały nas winem i czymś do jedzenia - wspominał współzałożyciel Piwnicy, Mieczysław Święcicki.

Po mocno zakrapianych imprezach też można było na nią liczyć. - Odprowadzała pijaków. Ciągnęła ich do domu, często na drugi koniec Krakowa, pukała do drzwi i uciekała - opowiadał kompozytor Stanisław Radwan. - No chyba że wcześniej sama się upiła - uzupełniał Marek Tomaszewski, pianista. - Wtedy znikała.

Czytaj dalej na następnej stronie...

"Ewa Demarczyk nie zaginęła"

Niestety, jej estradowe sukcesy nie szły w parze z udanym życiem osobistym. Pierwszy mąż gwiazdy był skrzypkiem z zespołu Mazowsze, ale zawarte na początku lat 70. małżeństwo przetrwało tylko kilka miesięcy. Drugi związek, ze złotnikiem Piotrem, skończył się skandalem, bo ukochany okazał się złodziejem i wylądował w więzieniu.

Gwiazda ciężko to przeżyła, długo nie chciała uwierzyć w jego winę. Po zaocznym rozwodzie trafiła nawet na pewien czas do szpitala. Tajemnicę poliszynela było, że coraz gorzej radziła sobie ze sobą. Kompletnym fiaskiem zakończył się eksperyment z utworzonym dla niej w 1986 r. Państwowym Teatrem Muzyki i Poezji, działającym najpierw w Krakowie, a później w Bochni.

Sprawy organizacyjne i finansowe zupełnie ją przerosły i teatr trzeba było w końcu zamknąć. Nie kryła wtedy rozgoryczenia. Ostatni koncert dała 8 listopada 1999 r. w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Sala żegnała ją owacją na stojąco. Wkrótce jednak artystka rozwiązała zespół i całkowicie zniknęła z życia publicznego.

Wiadomo, że ma olbrzymi dom w Wieliczce przy ulicy Ochota i 100-metrowe mieszkanie w Krakowie, ale od lat nikt jej tam nie widział. Nie tylko przyjaciele, ale nawet siostra Lucyna, nie mają z nią żadnego kontaktu. O to, aby nikt niepowołany jej nie nękał, dba Paweł Rynkiewicz, nieoficjalny sekretarz.

- Zapewniam, że Ewa Demarczyk nie zaginęła. Tylko to, gdzie przebywa i co robi, jest jej prywatną sprawą - ucina wszelkie próby rozmowy. 

- Wiele gwiazd, które zaszły na szczyt, napotykało później w życiu blokady. O tym, jak sobie z nimi radziły, decydowały ich charaktery. A ten Ewa zawsze miała, no cóż, nie do przejścia... - tłumaczy Zygmunt Konieczny. Z drugiej strony... - Gdyby miała łatwą osobowość, to byłaby księgową, nie artystką - twierdzi jej przyjaciel, krakowski fotograf Zbigniew Łagocki.   

***

Zobacz więcej materiałów:

Nostalgia
Dowiedz się więcej na temat: Ewa Demarczyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy