Reklama
Reklama

Bogusław Kaczyński: Kariera wygrała z żoną

Muzyka była jego całym światem. Życia prywatnego, jak sam przyznawał, nie miał. "Nie wolno udawać, że jest się artystą i być ojcem, mężem i kimś jeszcze. Ma być koncentracja w jednym kierunku" - mówił. Przekonała się o tym jego jedyna żona. Kim była?

Kaczyński robi kolejny program dla kucharek - mówili ci, których irytowało, że 7 mln telewidzów słucha o przyjaźni Bogusława Kaczyńskiego z Marią Callas zamiast słuchać Marii Callas. Przez pół wieku nienaganną polszczyzną snuł swoją gawędę o lepszym świecie.

"Panie Bogusławie, pan jest taki wyrafinowany! - proszono go nieśmiało o autograf. - Ja? Ja jestem z Białej Podlaskiej". Ale podpisane zdjęcie na wszelki wypadek miał zawsze w kieszeni.

Nie nadajesz się!

Od dziecka nosił garnitur. Rodzice nauczyli go, że człowiek cywilizowany ma wyprasowaną koszulę, krawat, czyste paznokcie, bywa u fryzjera. Ojciec nigdy nie dał lania Bogusławowi ani jego siostrze Annie, wystarczyło karcące spojrzenie. Do pianina Bogusia posadzono jako 2,5-latka, pierwszy recital dał półtora roku później, na biwaki nie jeździł, bo ćwiczył Beethovena.

Reklama

Ojciec stopniowo wprowadzał kolejne ograniczenia, chłopiec rezygnować musiał z roweru, łyżew, zabaw na podwórku... Kiedy miał 10 lat, tata zabrał go do Warszawy na "Halkę" i odtąd liczyła się tylko opera. Po maturze przyjechał do Warszawy studiować fortepian w średniej szkole muzycznej, ale nauczyciele uznali, że niewiele potrafi i powinien zacząć naukę od zera.

"Ta ekspertyza była ciosem dla ojca - opowiadał pan Bogusław. - Poznałem najznamienitsze gwiazdy opery, napisałem 10 książek, miałem własne programy telewizyjne. Robiłem karierę, a mimo to ojciec nigdy nie wybaczył mi porzucenia fortepianu".

Syn bowiem, za namową nauczycieli, wybrał teorię muzyki. Zaczynał od pisania recenzji w gazetach, ale szybko przeniósł się do telewizji. Miał 32 lata, gdy zaczął prowadzić własny program: "Operowe qui pro quo".

Szefom niezbyt się spodobał. "Operowe qui pro quo - tak, Kaczyński - nie" - uznali. Ale po pierwszej emisji TVP zalała fala listów pełnych zachwytów dla kulturalnego młodego człowieka, został więc na dobre.

Zaczął wyjeżdżać. W Mediolanie sypiał na ławce, a dzienna racja żywnościowa składała się z połowy bagietki, pomidora i szklanki mleka.

"Linię miałem jak trzeba" - całkiem miło to wspominał, bo przecież chodziło o La Scalę. W Turynie, Nowym Jorku, ubrany w garnitur z MHD i buty z Radoskóru, robił wywiady z najlepszymi śpiewakami świata.

"Myślę, że gwiazdy, z którymi się spotykałem, nie przypuszczały, jak jestem biedny. Przyjąłem dewizę, której nie żałuję: nigdy nikomu nie powiedziałem o swoich niedostatkach. Pamiętam bal w Monte Carlo, w Hotelu de Paris, na którym byli wielcy artyści, arystokraci, bankierzy. Po raucie pożegnali się ze mną, wsiedli w swoje rolls-royce’y i odjechali. A ja 40 minut piechotą szedłem do pensjonaciku. Oni by mnie zawieźli, tylko im do głowy nie przyszło, że przed hotelem nie stoi mój rolls-royce" - opowiadał.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Kariera wygrała z żoną

W Stanach zaproponowano mu nawet, by został, pracował dla jednej ze stacji telewizyjnych, ale odmówił. "Stchórzyłem i dobrze zrobiłem" - twierdził po latach. Chociaż płynnie władał kilkoma językami, wiedział, że z Amerykanami na angielski nie wygra. Jego ojczyzną była polszczyzna.

Nie korzystał z kartek, prompterem pogardzał. Krasomówstwem uratował niejedną transmisję. Pewnego razu audycja szła na żywo z bazyliki w Leżajsku. Wszystko było gotowe, brakowało tylko Krzysztofa Pendereckiego, który miał poprowadzić orkiestrę. Nerwowe poszukiwana mistrza Kaczyński z kamienną twarzą maskował improwizowanym wstępem, który zdążył zamienić się w wykład, zanim Penderecki wreszcie się odnalazł.

Okazało się, że jeden z zakonników przekręcił klucz w drzwiach pomieszczenia, w którym dyrygent przebierał się we frak. Oczarowana Kaczyńskim widownia w niczym się nie zorientowała. Ale nie wszyscy mogli go słuchać godzinami. Drażniła jego staroświeckość, zresztą sam mówił, że lepiej odnalazłby się w XIX w.

Jego dom tonął w kryształowych żyrandolach, kruchych filiżankach, kolekcji słoników na szczęście. Zakochany we własnym głosie, nie dawał dojść do głosu swym gościom.

"Nie było powszechnie wiadomo, że często moim gościem była wybitna artystka, która prywatnie okazywała się kompletną niemową. Jeśli siedziała i milczała, to za nią mówiłem. Przeżywałem chwile straszne" - bronił się.

Muzyka była jego całym światem. Życia prywatnego, jak sam przyznawał, nie miał. Dla niego to było albo-albo. "Nie wolno udawać, że się jest artystą, i być ojcem, mężem i kimś jeszcze. Ma być koncentracja w jednym kierunku" - tego nauczył się od gwiazd, które tak ubóstwiał.

Był kiedyś żonaty przez 5 lat z malarką Jadwigą Marią Jarosiewicz, ale to nie mogło wyjść. Nawet podczas miłej kolacji we dwoje potrafił się obrazić, jeśli żona nie rozpoznała płyty, którą akurat puścił. Jego kalendarz był czarny od terminów.

Na początku lat 90., u szczytu popularności telewizyjnej, był jednocześnie dyrektorem Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy, prorektorem Akademii Muzycznej w Warszawie oraz dyrektorem Teatru Muzycznego Roma. I ostrzył sobie zęby na kierowanie Operą Narodową.

Roma, dogorywająca dotąd i niedofinansowana, za jego kadencji rozkwitła. Frekwencja, wedle słów Kaczyńskiego, zwiększyła się do 103 procent - te 3 to były miejsca stojące. Mimo tego przewodnictwo nad Operą objął mniej niż on znany Sławomir Pietras, przyjaciel jeszcze z czasów studenckich.

Odtąd narodowa scena rzadko mogła cieszyć się przychylną recenzją Kaczyńskiego, a z Pietrasem pogodził się dopiero po 16 latach, gdy pasmo tragedii zmusiło go do przewartościowania życia.

Poddać się? Nigdy!

W marcu 2007 r. miał 65 lat i mnóstwo planów na przyszłość. "I w tych planach nie było miejsca na chorobę" - mówił Szymonowi Hołowni. Udar przyszedł rano, gdy zbierał się do wyjazdu na koncert w Olsztynie. Parę godzin wcześniej pan Bogusław wrócił ze Sztokholmu, odwiedzał tam siostrę w szpitalu.

Choć Anna od ponad 30 lat mieszkała w Szwecji, była mu najbliższa. Planowali, że niedługo, na emeryturze, z psami i kotami zamieszkają razem w podwarszawskim Konstancinie. Apartament już czekał. Wieczorem przed wylotem usłyszał od lekarza, że Anna z rakiem płuc nie ma szans. Usiłował udawać, że nic nie wie, pajacował.

Z domu oboje wynieśli zasadę, że nie należy zanudzać innych swoimi chorobami. Nawet umierając. W końcu powiedział jej, że zadzwoni, a teraz pędzi na samolot, bo przecież ten koncert w Olsztynie. Nie zadzwonił - udar był szybszy. Później już nie mógł.

"Bardzo źle mówiłem i pomyślałem, że przerazi się tym, co się ze mną stało. Lepiej nie dzwonić. I tak czekałem, aż będzie lepiej i wreszcie do niej zadzwonię". Nie zdążył - Anna zmarła. On, sparaliżowany, nie mógł pojechać na pogrzeb. Lekarz poradził mu, by nie zastanawiał się, dlaczego go to spotkało. Raczej - jak z tego wyjść.

Dotąd z dobrą dietą i gimnastyką nie miał nic wspólnego, teraz zaczął codzienną żmudną rehabilitację. Chociaż deklarował, że zamierza zwolnić, jeszcze ze szpitalnego łóżka dyrygował przygotowaniami do sierpniowego festiwalu w Krynicy. I, jak zwykle, osobiście poprowadził wszystkie 25 koncertów - bez kul, na stojąco, i tylko mówił wolniej niż zwykle.

Niedługo trwało, zanim znów wpadł w pracoholizm. Niemal równie szybko usłyszał kolejną diagnozę: rak żołądka. Przeszedł resekcję żołądka.

"Żartowałem, żeby po chemioterapii załatwił sobie u lekarzy, żeby mu odrastały od razu czarne włosy - wspominał Sławomir Pietras w "Newsweeku". - Następnym razem, gdy się zobaczyliśmy, miał kruczoczarne. Pytam go: jak to zrobiłeś? A pani Helena, która się nim opiekowała, odpowiada: Farbujemy, farbujemy".

Nie chciał się poddać, pisał kolejne książki, udzielał wywiadów. Szymonowi Hołowni mówił: "Może ta wysoka cena, którą zapłaciłem, to rekompensata, którą los sobie policzył za moje kolorowe, bajeczne życie. Jak koliber z amazońskiej puszczy. Miałem drobne problemy - kto ich nie ma? Ale to wszystko nieważne. Żyłem, unosząc się nad światem".

Kolejny udar przyszedł, gdy wydawało się, że znowu może szykować się do lotu. Zmarł 21 stycznia 2016 r. Spoczął w Alei Zasłużonych na Powązkach.

***

Zobacz więcej materiałów:

Życie na Gorąco Retro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy