Reklama
Reklama

Atakował w kościołach, pił krew. 11-letniemu chłopcu zadał 16 ciosów nożem

Miał twarz grzecznego chłopca, ale był niebywale brutalny. Najpierw mordował staruszki, ale na nich nie poprzestał. W latach 60. mieszkańcy Krakowa nie spali, drżąc o swoich bliskich. Karol Kot (zm. w wieku 21 l.) zapisał się na kartach historii jako jeden z najniebezpieczniejszych seryjnych zabójców. Oto co o nim wiadomo.

Kim był Karol Kot?

Urodził się 18 grudnia 1946 r. Pochodził z inteligenckiej rodziny. Był dziwadłem, dlatego dzieci w szkole z niego szydziły. Wyróżniał się zdyscyplinowaniem, co wynikało z jego zamiłowania do wojska. Uwielbiał zabawy z nożem. Na wakacje jeździł z rodzicami do Pcimia, gdzie zaczął chodzić do pobliskiej rzeźni i asystować przy zabijaniu cieląt.

W książce pt. "Kto zabija człowieka - najgłośniejsze procesy w powojennej Polsce" został wydrukowany wywiad z Kotem, w którym mówił o krwi zwierząt, jaką pił wielokrotnie w ubojni:

"To prawdziwy napój bogów. Świadomość, że pijesz krew, która przed chwilą była żywa, to coś wzniosłego. Wy, którzy pozostajecie wśród żywych, nie pojmiecie tego, zrozumieć to mogą tylko wybrani. Ja byłem naznaczony na tej ziemi, aby to odczuwać i sycić swój organizm odchodzącym życiem innych istot".

Reklama

Uwielbiał dręczyć koty i zabijać mniejsze zwierzęta jak krety czy jaszczurki. Jego rodzice nic nie wiedzieli o zamiłowaniach syna, ponieważ chłopak doskonale potrafił zachowywać pozory.

Nienawidził swojej młodszej o 8 lat siostry, którą ciągle bił, ponieważ uważał, że matka i ojciec bardziej ją kochają. Próbował zaimponować dziewczynom z klasy, ale nazywano go erotomanem. Miał dziwny sposób bycia, dlatego one odrzucały jego zaloty.

W czasie procesu wyznał, że uwielbiał, kiedy piszczały i uciekały przed nim - mocno go to podniecało. Wielokrotnie próbował dotykać ich miejsc intymnych i planował różne orgie, których - jak sam przyznał - nie zdążył zrealizować.

Pierwsze próby zabójstw Karola Kota

Kiedy zabijał, nosił fartuszek, ponieważ uczęszczał do Technikum Energetycznego przy ul. Loretańskiej w Krakowie. Atakował w kościołach i wybierał słabe, bezbronne osoby. Z zabijania czerpał przyjemność. Choć na karę śmierci skazano go za dwa zabójstwa, został oskarżony aż o 10 prób pozbawienia życia.

W roku 1964 próbował zabić po raz pierwszy. 78-letnia kobieta modliła się w kościele Sióstr Sercanek przy ul. Garncarskiej, gdy nagle została pchnięta nożem w plecy. Tak opowiadał o swojej pierwszej próbie morderstwa podczas procesu:

"Szybkim ruchem wyciągnąłem z pochwy przy pasku duży nóż i tym nożem, czy właściwie bagnetem niemieckim, pchnąłem ją czy raczej dźgnąłem w plecy. Nie pamiętam, ile razy dźgałem, bo miałem jakąś jakby mgłę na oczach".

Kobieta przeżyła, podobnie jak jego druga ofiara - 76-latka, którą napadł, gdy wychodziła z budynku na krakowskim Kazimierzu. Kot przyznawał, że za każdym razem myślał, że są martwe. Obie były późniejszymi uczestniczkami wizji lokalnej i wskazały chłopaka jako napastnika. Świadkowie zdarzenia opowiadali, że jedną kobietę rozpoznał i krzyknął do niej:

"Dobrą ma pani pamięć! Niech pani przyjdzie do mnie, a do reszty z pani farbę wytoczę".

Udane morderstwa krakowskiej bestii

Pierwszą ofiarą śmiertelną była 80-letnia staruszka, którą zadźgał nożem w kościele przy ul. Św. Jana. Podczas zeznań wyznał, że zobaczył ją, gdy czytała klepsydry i wtedy postanowił, że zrobi jej "gzi-gzi".

Po zabójstwie na dwa lata przycichł, ale wtedy zaczął truć ludzi. Kupił w tym celu arsenian sodu, jednak eksperyment się nie powiódł, podobnie zresztą jak podpalenia. Ogień sam dogasał, a trucizna zneutralizowała się w occie lub była podawana w zbyt małych dawkach, by stanowić zagrożenie dla ludzkiego życia.

Drugie zabójstwo wstrząsnęło Krakowem. 13 lutego 1966 r. nieopodal Kopca Kościuszki znaleziono w kałuży krwi 11-letniego chłopca, który leżał na sankach. Zadano mu 16 ciosów nożem. Następnego dnia Karol Kot przyznał się do zabójstwa kolegom w szkole, ale żaden mu nie uwierzył.

Kot wpada w ręce milicji

Został złapany dopiero 3 miesiące później za sprawą przedziwnej sytuacji. Zanim Kot przystąpił do ostatniej, nieudanej próby zabójstwa przypadkowej 7-latki, w międzyczasie odwiedzał swoje koleżanki, z którymi chciał uprawiać seks. Jednak podczas każdej wizyty obecność pozostałych domowników uniemożliwiła mu realizację planów.

Podczas procesu przyznał, że seks był drugorzędną sprawą, bo wszystkie dziewczyny, o których fantazjował, chciał zabić, a przed śmiercią lub dopiero po niej, kochać się z nimi. Pod pretekstem randek postanowił wyprowadzać dziewczyny w odludne miejsca jak lasy i parki.

Podczas jednej z takich wypraw zrezygnował z zabicia swojej koleżanki, która po tym, jak zdjął nóż z jej szyi, poleciła mu wizytę u psychiatry. Dziewczyna jednak miała sen, w którym Karol Kot wyznał, że jest mordercą - udała się na posterunek milicji, kiedy rankiem w gazecie przeczytała o napaści na małą dziewczynkę.

Wampir z Krakowa został skazany na karę śmierci. Podczas badań psychiatrycznych zdiagnozowano u niego zaburzenia struktury osobowości i niedojrzałość emocjonalną. Sekcja zwłok wykazała natomiast ogromny guz w głowie. Został stracony 16 maja 1968 r.

Czy myślicie, że Karol Kot chciał się zostać makabrycznym celebrytą czy po prostu był chory?

Zobacz też:
"Piękny Władzio" siał popłoch w Krakowie. Mordował "bułką z szynką i cyjankiem"
Krystian Bala mordował, a potem napisał o tym książkę. "Ciało wygięte w kołyskę"
Skandal w Ordo Iuris. Takiego obrotu spraw nikt się nie spodziewał

pomponik.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama