Reklama
Reklama

Wojciech Mann dopiero teraz wyjawił rodzinny sekret. To musiał być koszmar!

Głęboko skrywana tajemnica na jaw wychodzi dopiero teraz. Wojciech Mann (70 l.) zdecydował się opowiedzieć o koszmarze, który przytrafił się jego rodzinie. Musiało minąć wiele czasu, by mógł to wyjawić...

Nie pamięta, żeby ojciec brał go na ręce - choć pokazują to zdjęcia. Nie pamięta też, by, jak ojcowie innych chłopców, uczył go jeździć rowerem. Pierwszy obraz, jaki przechowała jego pamięć jest taki: szczupły mężczyzna w szarym drelichu od którego małego Wojtka i mamę oddziela lada. Mama kilkakrotnie zadaje pytanie: "Kaziu, jak się czujesz"? i zapewnia, że postara się zdobyć PAS. Dopiero po pewnym czasie Wojtek dowiaduje się, że tak nazywa się lekarstwo na gruźlicę, której ojciec nabawił się w więzieniu. Spotkanie miało miejsce w ponurym budynku Centralnego Więzienia przy ul. Gęsiej w Warszawie. 

Reklama

Wojciech Mann za kilka tygodni skończy 71 lat. Jest jednym z najbardziej znanych polskich radiowców (w branży od połowy lat 60.). Również w telewizji samodzielnie albo z Krzysztofem Materną i Grzegorzem Wasowskim prowadził wiele programów. Przez wiele lat był gospodarzem "Szansy na sukces", dzięki której rozpoczęły się kariery Justyny Steczkowskiej, Katarzyny Cerekwickiej czy Anny Świątczak. Pisał teksty piosenek, książki, grał w filmach. 

Wydawać by się mogło, że wiemy o nim dużo. Jest jednak inaczej. Wojciech Mann długo nosił w sercu historię swego ojca, Kazimierza Manna. Zdecydował się ją opowiedzieć dopiero teraz. Wiele lat po śmierci taty.

Kazimierz Mann, absolwent architektury na Politechnice Lwowskiej i Szkoły Rzemiosła Artystycznego w Wiedniu, w 1951 roku został skazany za to, że w czasie okupacji jego rysunki pojawiały się w wydawanych przez Niemców gazetach. W tym samym czasie do więzienia trafił też Alfred Szklarski, późniejszy autor książek o przygodach Tomka Wilmowskiego, skazany za publikowanie (pod pseudonimem) powieści w "gadzinówkach". 

Nic nie wiemy o kontekście i okolicznościach tych publikacji. Po wojnie traktowano to jak zdradę. Prokurator domagał się wobec oskarżonego wręcz kary śmierci, na szczęście sąd okazał się bardziej wyrozumiały. 

Kazimierz Mann i Alfred Szklarski wyszli z więzienia w 1953 roku, na mocy amnestii ogłoszonej po śmierci Stalina. Ojciec pana Wojciecha nigdy nie wracał do tych dwóch lat. Jedyną pamiątką po nich była wykonana w więzieniu drewniana papierośnica z rysunkiem. 

Dopiero po 20 latach, na początku lat 70., nastąpiło urzędowe zatarcie wyroku i Kazimierz Mann w ankietach mógł pisać "nie karany". Kilka lat później zmarł. 

Czytaj dalej na następnej stronie.

Wojciech Mann pamięta ojca jako człowieka bardzo towarzyskiego. Lubił gości, sam również lubił bywać. Kiedy dostał większe pieniądze za jakieś zlecenie, wbrew protestom mamy, która uważała, że w domu jest mnóstwo pilnych wydatków, zapraszał czteroosobową rodzinę (Wojciech Mann ma siostrę Martę), na obiad do dobrej restauracji - np. Bristolu. 

Zleceń, mimo więziennego epizodu, mu nie brakowało. PRL był w ogóle niezłym czasem dla plastyków, zwłaszcza tych, którzy zajmowali się projektowaniem użytkowym. Wśród projektów Kazimierza Manna są m.in. wystroje wnętrz dworców kolejowych Kunowice, Terespol i Warszawa-Gdańska oraz kilku kawiarni. 

Miał również szansę, by przejść do historii polskiego kina projektując kostiumy i scenografię do "Faraona" Jerzego Kawalerowicza. Niestety, jego pomysły rozminęły się z oczekiwaniami twórców. Ci chcieli bowiem nie feerii barw i fantastycznych pomysłów, lecz wiernego odtworzenia realiów starożytnego Egiptu. Scenografem był młodszy brat Kazimierza - Roman Mann (zmarły przedwcześnie w 1960 r.). 

Najstarszy z braci Mannów, Tadeusz był architektem. Po wojnie został w Wielkiej Brytanii. Kazimierz i Tadeusz nigdy się już nie spotkali. Kazimierz Mann nie dbał o swoje prace. Wiele podarował różnym ludziom. Od lat Wojciech Mann i jego syn Marcin wyszukują je na aukcjach i w prywatnych kolekcjach. Często znajdują się w zaskakujących miejscach. Obraz mamy wisiał w mieszkaniu Edwarda Dziewońskiego. Wojciech Mann odkupił go od wdowy po śmierci twórcy kabaretu Dudek. 

Kazimierz Mann najbardziej cenił te swoje prace, które powstały nie na zamówienie, ale dla własnej satysfakcji. Na przykład nigdy niewykorzystane ilustracje do "Lalki" Bolesława Prusa. Z dystansem przyglądał się muzycznym pasjom syna. Muzyką Kazimierza Manna był nie rock and roll, ale przedwojenny jazz - Duke Ellington, Benny Goodman czy Glenn Miller. 

"Moje zainteresowania tolerował, zbyt często ich nie komentując" - wspomina Wojciech Mann. 

Jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy podczas wizyty u znajomych, którzy mieli pianino, ojciec zasiadł do instrumentu. "Spoglądając na mnie przekornie, powiedział: A Wojtek to słucha czegoś takiego i zagrał kilka motywów moich ukochanych przebojów. Nie mogłem uwierzyć. Nie dość, że wiedział, co lubię, to jeszcze zapamiętał i z pamięci odegrał" - pisze. 

Wojciech Mann chciał spłacić dług wdzięczności. "Nie odziedziczyłem po Tobie talentu malarskiego, więc postarałem się narysować Cię słowem" - pisze w kończącym książkę liście do taty. Był mu bliski, ale równocześnie mało go znał. "Świat nie jest sprawiedliwy, bo często niedostatecznie promuje tych najlepszych. Może nie dawałem Ci tego odczuć, ale to, że dorastałem (...), patrząc na Twoje obrazki, było dla mnie bardzo ważne. Dziękuję".  

***

Zobacz więcej materiałów:

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Wojciech Mann
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama