Reklama
Reklama

Michel Moran zachwycony Polską! "Polacy nie doceniają swojego kraju!"

Michel Moran z miłości do kobiety przeniósł się nad Wisłę. Docenia naszą tradycję, znaczenie rodziny. Rozsmakował się także w polskich przysmakach. Których?

Pana rodzice byli emigrantami. Czy łatwiej było podjąć decyzję o przeprowadzce do Polski?

Michel Moran: - Moja rodzina pochodzi z południa Hiszpanii. Rodzice w latach 50., kiedy krajem rządził generał Franco, wyemigrowali do Francji. Ja przyszedłem na świat w Paryżu. Byliśmy biedni. Znam blaski i cienie bycia emigrantem. 40 lat temu nie było jeszcze Unii Europejskiej. We Francji traktowano mnie jak Hiszpana, w Hiszpanii uchodziłem za Francuza. Nigdzie nie byłem u siebie. Ale dzięki temu doświadczeniu rozumiem, że życie bywa ciężkie, ale jest piękne. Trzeba walczyć o siebie, niezależnie gdzie mieszkamy. Trzeba szanować innych. Jeśli to zrozumiemy, to wszędzie będziemy czuć się dobrze.

Reklama

Wiedział pan cokolwiek o naszym kraju?

- W szkole niewiele nam mówiono o krajach Europy Wschodniej i Środkowej. Wiedziałem, kto to jest Jan Paweł II, Lech Wałęsa i... Zbigniew Boniek. Znałem Widzew Łódź, bo to była dobra drużyna, która grała w Pucharze Europy. Potem poznałem swą przyszłą żonę Halinę i cała Polska znalazła się w zasięgu ręki.

Co miała w sobie kobieta, dla której opuścił pan Francję?

- Jest bardzo silna. Ja jestem słabym facetem, naprawdę. Mówi się, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi kobieta i w naszym przypadku to jest prawda. Potrzebna mi była Halina, która dobrze wie, czego chce, umie kierować. Ona mi niesłychanie pomogła, we wszystkim.

To była miłość od pierwszego wejrzenia?

- Poznaliśmy się w Luksemburgu. Pierwsze 10 sekund nie mogliśmy oderwać od siebie oczu. To była strzała Amora. Potem nastąpiły trzy miesiące przyjaźni. Kolejne pół roku jeździliśmy jedno do drugiego. Byłem bardzo romantyczny. Oboje jesteśmy po przejściach, nasze małżeństwa się rozpadły. Po roku znajomości przyjechałem do Polski. Bałem się nieznajomości języka i że będzie zimno. Halina nie chciała mieszkać we Francji, co było dla mnie zaskoczeniem. Od 15 lat jesteśmy małżeństwem.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Język polski jest bardzo trudny dla obcokrajowców. Jak sobie pan z tym radzi?

- W ogóle nietrudny, przecież mówię perfekcyjnie, żadnych błędów... Żartuję oczywiście, co słychać. Pierwsze słowa, jakich się nauczyłem, to "dziękuję" i "dzień dobry". Mam pretensje do żony, bo ona mnie w ogóle nie poprawia. Rozumie mnie, ale gdy popełnię błąd, to się śmieje i mówi: "To urocze".

Jak Polska pana przyjęła?

- Bardzo dobrze, serdecznie. Często Polacy myślą, że trawa jest bardziej zielona u sąsiada. I to jest smutne. A Polska jest taka bogata kulturalnie, historycznie, tak wspaniała. Ja się tu czuję u siebie. Zawsze o Polsce mówię "u nas". Teraz tu jest mój dom. Ale na początku było mi ciężko znaleźć tu zatrudnienie. Nawet trochę pracowałem w Niemczech, żeby być bliżej Haliny. Potem dostałem ofertę w Trójmieście. A teraz mam restaurację w Warszawie, w której serwuję kuchnię międzynarodową.

Skąd się u pana wzięła pasja do gotowania?

- Byłem w trzeciej klasie gimnazjum i na zajęciach praktyczno-technicznych przyszli do nas młodzi kucharze. Mieli zestaw noży, białe czapki, kitel kuchenny. Uczyli w szkole gastronomicznej i opowiadali o gotowaniu. I to był błysk. W jednej chwili zrozumiałem, że tym właśnie chcę się zajmować w życiu. Nie miałem żadnych wątpliwości.

Czy ktoś w pana rodzinie miał zdolności kulinarne?

- Moja mama gotowała, choć nie robiła tego dla przyjemności. Trzeba było codziennie nakarmić aż osiem osób, bo miałem pięcioro rodzeństwa: trzech braci i dwie siostry. Dla niej to był obowiązek, bo jeszcze pracowała. Ale świetnie gotowała, bardzo smacznie.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Kuchnia francuska wydaje się nam wyrafinowana. A jak pan ocenia polską?

- Kuchnia polska ma jeden wspaniały plus. To jest kuchnia domowa. Zbliża ludzi, gromadzi ich przy jednym stole podczas świąt Bożego Narodzenia, Wielkanocy. Jest związana z tradycją, z ważnymi datami. Wszyscy znają te same dania, każdy ma ciocię lub babcię, która to konkretne danie robi wyśmienicie. A każda potrawa ma swoją historię. Natomiast kuchnia francuska zmieniła się, szuka nowinek, lubi kreatywne podejście. Zapomnieliśmy o domowej kuchni francuskiej.

Ma pan jakieś ulubione polskie dania?

- Uwielbiam żurek z kiełbasą i jajkiem. Pierwszy raz jadłem taką zupę na ul. Św. Jana w Sopocie, krótko po swoim przylocie do Polski. Byliśmy tam z żoną. Do dziś pamiętam ten smak. Ale lubię też zrazy wołowe, kaszę. Nie przepadam tylko za popularnymi w Polsce burakami i proszę nie pytać dlaczego. No dobrze, powiem, to uraz z czasów szkolnych.

A w domu kto gotuje - mistrz kulinarny czy żona?

- Nie gotujemy, nie mamy czasu. Jesteśmy bardzo zapracowani. Wracamy do domu po północy. W niedzielę, kiedy mamy wolne, nie chcemy już stać przy garnkach. Idziemy do restauracji albo córki żony coś dla nas przygotują. Uwielbiam kuchnię śródziemnomorską: dużo warzyw, lekkie sosy, słowem, takie słoneczne, radosne gotowanie. Znam bardzo dobrze kuchnię francuską, bo tego się uczyłem. Hiszpańską dopiero poznaję i cały czas wgłębiam się w polską.

A co zwykle je Michel Moran na śniadanie?

- I tu panią zaskoczę. Najchętniej jajko sadzone z boczkiem!

Rozmawiała: Agnieszka Stalińska

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Michel Moran
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy