Odkąd został Pan ojcem, zmieniło się Pana podejście do ludzi, świata?
Jarosław Kret: - Przede wszystkim zmieniło się moje podejście do dzieci. Kiedyś byłem dość nieczuły na urok maluchów. Teraz nie mogę przejść obojętnie obok żadnego. W każdym dziecku widzę mojego Franka. A gdy słyszę o krzywdzie dziecka, bardzo mną to wstrząsa.
Jak dużo czasu poświęca Pan swojemu synkowi?
J.K.: - Nie liczę tego, to byłoby absurdalne. Staram się być z nim jak najczęściej. Widzę, że on bardzo garnie się do mnie. Ma dopiero dwa lata, a już potrzebuje ojca, męskiego autorytetu. Moje życie się przewartościowało, z wielu rzeczy potrafię zrezygnować, bo myślę głównie o dobru Franka.
Z czego konkretnie Pan zrezygnował?
J.K.: - Na przykład z kabrioletu. Mógłbym go mieć, ale myślę, że edukacja synka jest ważniejsza niż samochód. Pieniądze, które mógłbym zbierać na kupno auta, wolę przeznaczyć na Franka. Kiedyś myślałem głównie o sobie. Teraz odwrotnie. Gdy widzę w kuchni ostatniego banana, to obchodzę się smakiem (śmiech). "To jest banan dla mojego Franka", tłumaczę sobie.
Opiekuje się Pan synkiem na co dzień? Kąpie go, usypia?
J.K.: - Robię przy synku wszystko, co trzeba. Jak był bardzo malutki, to się stresowałem. Bałem się go brać na ręce z obawy, że mi wypadnie. Ale praktyka czyni mistrza. Nauczyłem się go przewijać. Czas szybko leci, teraz Franek zaczyna korzystać z nocnika.
Po narodzinach synka mniej czasu spędza Pan w pracy?
J.K.: - Zdecydowanie tak. Zresztą wyrosłem już z tego chorego wyścigu szczurów. Nie jestem 20-latkiem, który musi za wszelką cenę wydrapać sobie pozycję w tej rzeczywistości, która go otacza. Ja powinienem utwierdzać tylko swoją pozycję, pracować z pasją, ale nie będę tego robić kosztem dziecka.
Czy planujecie z mamą Franka, by wasz synek miał rodzeństwo?
J.K.: - Czy ja wiem? Tę decyzję zostawmy naturze (śmiech).
Cały wywiad w tygodniku "Na żywo"!
(14/2012)








