Edward Linde-Lubaszenko nie spisał testamentu. "Nic po sobie nie zostawię"
Edward Linde-Lubaszenko 23 sierpnia obchodził 86. urodziny. Pomimo sędziwego wieku aktor wyznał otwarcie, że nie zamierza sporządzać testamentu. Wygląda na to, że ma inny, lepszy sposób na zagospodarowanie swojego majątku. Jego szczere wyznanie zadziwia.
Edward Linde-Lubaszenko pojawia się na ekranie regularnie od niemal 60 lat. W ciągu tego czasu stworzył blisko 90 kreacji, nie licząc nawet tych teatralnych, a na scenie był przecież równie aktywny. Fani kina na pewno kojarzą go głównie dzięki rolom w takich produkcjach jak "Kroll", "Sztos", "Chłopaki nie płaczą" czy "Vinci".
Życie osobiste aktora było równie bogate i pełne co jego portfolio. Gwiazdor aż czterokrotnie stawał na ślubnym kobiercu. Dwa z małżeństw przyniosły owoce: jedno syna Olafa Lubaszenkę, a drugie córkę Beatę. Obie pociechy mężczyzny poszły w jego zawodowe ślady.
W jednym z ostatnich wywiadów przyznał on zresztą, że wcale nie wyklucza ponownego powiedzenia ukochanej kobiecie "tak".
"Jak się ktoś we mnie zakocha za bardzo, to ja mogę się zrewanżować. Ale żebym tak sam z siebie? To już chyba jestem za cwany. (...) Piąty ślub? Nigdy nie mów 'hop', póki nie przeskoczysz. Ostateczną decyzję ogłoszę dopiero na łożu śmierci" - podsumował w rozmowie z "Faktem".
A teraz zaskoczył kolejnym oryginalnym planem na przyszłość...
Pomimo iż 86-latek ma potomstwo, które mogłoby odziedziczyć po nim majątek, on wcale nie zamierza szczególnie dbać o to, by po jego odejściu trafiły w ich ręce jakiekolwiek dobra czy środki. Zamiast odkładać pieniądze dla potomnych, woli je wydać na... dobrą zabawę.
"Gdy już będę czuł, że nadchodzi ten czas, to pozamykam różne bankiety w restauracjach. Po co to zostawiać? Żeby później inni bankietowali? Skoro ja mogę jeszcze sam dobrze zahulać i to za swoje, to nie będę sobie żałować" - mówił w wywiadzie udzielonym "Rewii".
Na pewno jednak nie zamierza sprawiać nikomu problemów. Przed śmiercią planuje uregulować wszystkie kwestie finansowe.
"Żadnych (...) [zobowiązań - przyp. aut.]. Nigdzie i u nikogo. (...) Chcę wyjść stąd z czystą kartą. Wiem, że pójdę do nieba, więc muszę mieć czystą kartę, żeby mnie tam wpuścili. (...) Nic po sobie nie zostawię" - deklarował.
Niedawno Linde-Lubaszenko ogłosił zakończenie kariery. Jego ostatnim pożegnalnym spektaklem ma być "Wesele" w reżyserii Jana Klaty. Ceniony aktor w niedzielę, 21 września zagra w nim Stańczyka (dzień wcześniej w rolę tę wcieli się Jan Peszek).
"Czas kończyć, ale jeszcze się nie żegnam na zawsze. To będzie symboliczne pożegnanie z tą sztuką. Graliśmy ją w Starym Teatrze w Krakowie, teraz zagramy ją (...) w Warszawie" - mówił we wspomnianej wypowiedzi dla "Faktu".
Gwiazdor był związany z krakowską sceną w latach 1973-2004, z którą później współpracował jeszcze jako aktor senior. Powrót do przedstawienia realizowanego w tamtym wyjątkowym okresie z pewnością jest dla niego ważnym doświadczeniem.
Zobacz też:
Burzliwe życie uczuciowe Linde-Lubaszenki. "Przeżyłem 1500 romansów"
Starszy o pół wieku gwiazdor zostawił ją na lodzie. Udawała też dziewczynę Urbańskiego