Reklama
Reklama

Wraca sprawa wypadku księżnej Diany. Co naprawdę się stało w dniu śmierci księżnej?

Fakty pozostawiają niewiele miejsca na spiskowe teorie wokół wydarzeń w Paryżu w tragiczny wieczór 30 i noc 31 sierpnia 1997 r. 

Kierowca, który wiózł Dianę, Henri Paul, cały dzień pił małe ilości alkoholu, a do tego brał leki uspokajające.

Wieczorem był więc w fatalnej formie, a mimo to postanowił zaimponować grupie paparazzich, zakładając się z nimi przed hotelem Ritz, że nie dogonią go i nie uda im się zrobić bezcennych fotek Dianie i jej kochankowi, Dodiemu Al-Fayedowi. 

Księżnej, która wyszła już formalnie z rodziny królewskiej, nie towarzyszył ochroniarz Scotland Yardu, tylko prywatny detektyw, który nie wyegzekwował od niej zapięcia pasów.

Reklama

Kiedy Paul, pędząc ponad sto kilometrów na godzinę, rozbił mercedesa o filar tunelu pod Sekwaną, księżna poleciała mocno do przodu. 

Trzeba ją było potem wydobywać z pomiędzy dwóch przednich siedzeń limuzyny.

Gdyby miała pasy, niemal z pewnością przeżyłaby wypadek. Jaki to zatem zamach?

Nie wszystko się jednak do końca zgadzało - policji francuskiej nie udało się na przykład odnaleźć tajemniczego białego fiata, który w ostatniej chwili przed wypadkiem zawadził o mercedesa księżnej.

Spekulowano też o promieniach z lasera, których agenci mieli użyć, by oślepić kierowcę.

"Czy to był wypadek?” - pytała wywiad królowa

Poza wszystkim śmierć Diany, która wdała się właśnie w kontrowersyjny romans z synem właściciela londyńskiego domu towarowego Harrods, była na tyle wygodna dla dworu i establishmentu, że sama królowa Elżbieta II nabrała podejrzeń, iż ktoś mógł maczać palce w tragedii. 

Nie było przecież tajemnicą, że niezależna, rozwiedziona już z Karolem księżna Diana jest bolesnym cierniem dla Windsorów.

Tym bardziej, że jako matka Williama i Harry’ego wcale nie ukrywała, że chce ich wychowywać po swojemu, bardziej jak przeciętnych ludzi niż książęta. 

Elżbieta II nie przepadała za byłą synową, ale z pewnością nie posunęłaby się do żadnej brudnej gry. A tak to trochę wyglądało! 

Biografowie Elżbiety II twierdzą, że królowa zwróciła się pilnie do własnych służb wywiadowczych o szczegółowy raport.

Dopiero on przekonał monarchinię, że był to rzeczywiście wypadek. Potem było ciągnące się parę lat śledztwo...

Dlaczego zatem sprawa wraca teraz?

Za sprawą grupy „Anonymous”. Ci tajemniczy internetowi aktywiści chcą ujawnić niewygodne informacje.

Jest to zemsta, jak tłumaczą członkowie grupy, za tolerowanie przez władze USA rasistowskich postaw w policji, które doprowadziły do niedawnego zabójstwa z zimną krwią przez białego funkcjonariusza czarnoskórego Amerykanina, George’a Floyda. 

Hakerzy dotarli ponoć do sensacyjnych materiałów dowodzących, że rodzina Windsorów chciała nastraszyć tego dnia Dianę. Sprawa wymknęła się jednak spod kontroli.

Ich zdaniem żona księcia Karola miała szantażować dwór dowodami na współudział Windsorów w handlu żywym towarem przez amerykańskiego miliardera-pedofila, Jeffreya Epsteina.

"Diana miała taśmę z nagraniem ukazującym gwałt, którego sprawcą był pracownik królowej” - informuje „Anonymous”.

Brzmi to jak czysta fantazja, choć warto przypomnieć, że w 2002 r. lewicowy "The Guardian" opublikował informację o taśmie, którą księżna ukryła w pałacu Kensington. 

Lojalny lokaj Diany, Paul Burrell twierdzi, że nagranie zaginęło i nie jest w posiadaniu "Anonymous". 

Albo więc czeka nas wkrótce sensacja, w co można trochę powątpiewać, albo mają rację sceptycy, którzy sądzą, że nie było szantażu ani zamachu, choć wszystkich znaków zapytania wokół wypadku nie da się nigdy do końca wyjaśnić...

***

Życie na Gorąco - Dworskie Życie
Dowiedz się więcej na temat: Księżna Diana
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy