Reklama
Reklama

Wojciech Bojanowski zdradza, jak dostał pracę w telewizji. Podstępem...

Wojciech Bojanowski (37 l.) był bardzo zdeterminowany, by dostać pracę w telewizji. Gdy w końcu się udało, przez długi czas musiał mierzyć się z nieufnością kolegów z redakcji. Kilka dni temu złamał nogę podczas... tańca i na razie jest unieruchomiony.

Początki u Rydzyka

Tuż przed podjęciem pracy w TVN24 Wojciech Bojanowski - wówczas student trzeciego roku dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim - wpadł na pomysł, by napisać dla "Dużego Formatu" reportaż o toruńskiej uczelni ojca Tadeusza Rydzyka.

Nie interesowało go jednak powierzchowne potraktowanie tematu, więc... przystąpił go egzaminów wstępnych i zdobył indeks Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej założonej przez kontrowersyjnego redemptorystę!

"W trakcie mojego egzaminu nagle komisja egzaminacyjna wstała i zaczęła odmawiać Anioł Pański" - wyznał kilka lat później w rozmowie z magazynem "Press".

Reklama

U Rydzyka studiował przez ponad miesiąc, uważnie obserwując, co dzieje się na uczelni. Dokładnie to potem opisał. Niestety, szefowie "Gazety Wyborczej" uznali, że jeden dobry reportaż to za mało, by podjąć stałą współpracę z młodym dziennikarzem.

Kto tu przyjmuje do pracy?

Bojanowski postanowił wtedy spróbować swych sił w telewizji, a konkretnie w krakowskim oddziale TVP3.

"Wszedłem z buta i zapytałem ochroniarza, kto tu przyjmuje do pracy. On odpowiedział, że pan Janek. Poprosiłem, żeby pan Janek zszedł i zapytałem go, czy jakiś staż by się dla mnie nie znalazł. Powiedział, żebym przyszedł następnego dnia. Dzięki temu w TVP 3 w Krakowie zrobiłem nawet śledczy materiał o skandalu przy wyborze rektora Akademii Ekonomicznej. Jednak mi tego materiału nie puścili, bo rektor był czyimś znajomym" - opowiadał w wywiadzie dla "Press".

Metodę na "kto tu przyjmuje do pracy" Wojciech Bojanowski wykorzystał też, gdy zapragnął zostać reporterem TVN. Nie udało się... Kazano mu przysłać mailem CV na adres działu HR i czekać na odpowiedź. 

"Nie wiedziałem, co to jest HR i nie miałem CV. (...) Wieczorem obejrzałem "Fakty" i spisałem sobie wszystkie nazwiska dziennikarzy, którzy się pojawili. I do wszystkich wysłałem maile z pytaniem, kto u nich przyjmuje do pracy. Odpowiedział mi Piotrek Marciniak" - wspominał niedawno, mówiąc o początkach swojej współpracy z Grupą TVN, w której dziś pełni funkcję szefa Zespołu Projektów Specjalnych TVN24.

Mieli go za szpiega

Wojciech Bojanowski zgłosił się do osoby, którą wskazał mu Piotr Marciniak, a kilka dni później był już na stażu. Tyle że zaproponowano mu pracę... za darmo. Stwierdził, że na to go nie stać i wynegocjował dwa tysiące złotych miesięcznie.

Tymczasem dziennikarze z redakcji "Faktów" wygooglowali go i znaleźli w sieci jego tekst o szkole ojca Tadeusza Rydzyka. Podejrzewano, że zatrudnił się w TVN, by napisać tekst o tym, co dzieje się za kulisami "Faktów" i innych programów informacyjnych! Wiele miesięcy musiał pracować na zaufanie koleżanek i kolegów z Wiertniczej.

"Robi się na Milewicza"

Tak naprawdę Wojciech Bojanowski wcale nie chciał być dziennikarzem. W dzieciństwie miał na siebie - jak mówi - dwa pomysły.

"Myślałem, że mógłbym zostać rolnikiem, co dalej chodzi mi po głowie, albo filozofem“ - zwierzył się podczas spotkania z internautami w ramach cyklu "Ty pytasz, TVN24 odpowiada“.

O dziennikarstwie Bojanowski zaczął poważnie myśleć dopiero w liceum. Gdy dostał się na studia, był już pewien, że to zawód dla niego.

W środowisku dziennikarskim mówi się o nim, że "robi się na Milewicza“ i naśladuje styl zabitego w 2004 roku reportera wojennego TVP. Nosi nawet - podobnie jak Waldemar Milewicz - charakterystyczną i zawsze tę samą kurtkę.

"Gdybym miał przeprowadzić rozmowę na przykład z liderem opozycji czy rzecznikiem rządu, to kurteczka, a pod nią koszula może nie jest superadekwatna, ale jakoś przejdzie. Natomiast nie ma nic gorszego niż wymuskany reporter w eleganckim garniturze, który opowiada, że wichura właśnie powaliła domy i zabiła ludzi“ - tłumaczył w wywiadzie dla  "Press".

Klepał biedę

Mija właśnie pięć lat od chwili, gdy Bojanowski po raz pierwszy dostał nagrodę Grand Press. W 2016 roku sam zgłosił do konkursu swój reportaż o migrantach koczujących w obozie w Calais we Francji.

Rok później znów został uhonorowany - tym razem za reportaż o śmierci Igora Stachowiaka w komisariacie we Wrocławiu. W 2020 roku po raz trzeci sięgnął po Grand Press - nagrodę dostał za materiał o uchodźcach nakręcony na pokładzie Sea-Watch 3 na najbardziej niebezpiecznym szlaku migracyjnym świata.

Dziś Wojciech Bojanowski jest hojnie nagradzany za swoją pracę... Z sentymentem wspomina czasy, gdy jako początkujący dziennikarz klepał biedę, żywił się ryżem z jogurtem i mieszkał w namiocie.

"Wtedy myślałem, że strasznie wtopiłem z tym dziennikarstwem, bo nigdy się z tego nie utrzymam" - powiedział niedawno z okazji 20-lecia TVN24.

Przeżył wielką osobistą tragedię

Prywatnie Wojciech Bojanowski jest szczęśliwym mężem i tatą półtorarocznego Janka. Dziennikarz nie kryje, że kilka lat temu przeżył wielką osobistą tragedię, gdy okazało się, że dziecko, które jego żona nosiła pod sercem, ma zespół Edwardsa. 

"Byliśmy gotowi na to, by w domu urządzić szpital. By zmierzyć się z tym wszystkim, co się dzieje. Po kilkunastu dniach okazało się, że serduszko naszego synka przestało bić" - wyznał podczas gali Grand Press w 2020 roku.

Na szczęście kolejna ciąża żony Wojciecha Bojanowskiego zakończyła się szczęśliwym rozwiązaniem, a Janek, który przyszedł na świat w szczycie pandemii koronawirusa, jest okazem zdrowia.

Wojciech Bojanowski marzy, by zrobić reportaż o Korei Północnej, chciałby przemierzyć z kamerą całą Rosję (obecnie intensywnie uczy się języka rosyjskiego), myśli też o tym, by na jakiś czas zamieszkać w Puszczy Białowieskiej. Na razie musi jednak wszystkie plany odłożyć na później, bo kilka dni temu - o czym poinformował na Instagramie - złamał nogę podczas... tańca i na razie jest unieruchomiony.

Źródło: AIM
Dowiedz się więcej na temat: Wojciech Bojanowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama