Reklama
Reklama

Stanisław Tym był gwiazdą filmów Barei. Zaskakujące fakty wychodzą na jaw

Zanim trafił na plan filmów Barei, studiował... chemię. Po niecałych dwóch latach relegowano go jednak za brak postępów w nauce. Dostał się na ten sam kierunek ponownie i znowu wyleciał. Unikając wojska, prześlizgnął się jeszcze przez technologię produkcji rolnej na SGGW, pomedytował nad wdziałem włókna w Łodzi, by wreszcie wylądować na aktorstwie. Przypadkiem. A było tak...

Pracował jako bramkarz i szatniarz w warszawskiej Stodole. Pewnego wieczoru do klubu zawitał jego zatrudniony wtedy w radiu licealny kolega. Był w wesołym towarzystwie, za to bez biletu. "Chyba nas wpuścisz?" - zagaił, wkładając Tymowi banknot do kieszeni. Pogadali. Zdumiał się na wieść, że Stach chce zostać inżynierem. "A kim niby miałbym zostać?" - burknął Tym. "Jak to kim? Aktorem! Jesteś pięknym, wysokim chłopakiem, masz wspaniałe włosy!" (bo miał).

Reklama

Następnego dnia zaciągnął Stacha na wydział aktorski i kazał kolegom przygotować go do egzaminu. "Zdawało 650 osób, przyjmowano 22 - wspominał Tym. - Byłem na pełnym luzie, bo wiedziałem, że nie zdam". Dotarł jednak do ostatniego etapu, na którym musiał pokazać coś nowego. A on wszystko, co przygotował, wyrecytował już wcześniej.

"Na korytarzu leżał tomik poezji Gałczyńskiego. Wziąłem go do ręki...". W kwadrans wykuł na pamięć najkrótszy wiersz: "Śmierć braciszka". Deklamując, był tak skupiony, że zacisnął powieki. Gdy je otworzył, ujrzał zachwycone miny - egzaminatorzy uznali to za aktorską grę.

Dalej nie było już tak pięknie. Po dwóch latach grono pedagogiczne oznajmiło, że dla dobra widzów, teatru i samego Tyma nie może on zostać aktorem. "Jeszcze pan sobie zdąży ułożyć życie" - poklepał go dziekan po plecach. To kolejne już relegowanie kosztowało pana Stanisława 12 lat leczenia nerwicy.

Dziś jednak jest dziekanowi wdzięczny: "Zmusił mnie, bym w końcu zrobił ze sobą coś konkretnego". Z marszu trafił do słynnego wtedy STS-u, gdzie akurat reżyser Jerzy Markuszewski wściekał się na swoich stałych, sprawdzonych aktorów: "Wezmę sobie pierwszych lepszych z ulicy i ci pierwsi lepsi będą lepsi od was" - zapowiedział. I przyjął Tyma. Okazało się, że Stanisław jakoś sobie radzi, a na dodatek umie też pisać. I to jak - ani się obejrzał, a w skeczach jego autorstwa grali Dziewoński, Gołas, Kwiatkowska, Kobuszewski...

Nie zgadzaj się ze mną!

Wreszcie nadarzył się kolejny zbieg okoliczności, choć szczęśliwym nie można go nazwać. Rola kaowca w "Rejsie" przypadła Tymowi, bo tuż przed rozpoczęciem zdjęć zginął w wypadku Bogumił Kobiela. Niedługo potem (i tu przypadki w życiu Tyma wróciły na właściwe tory) rozpoczęła się współpraca ze Stanisławem Bareją. Zaczynali po kawałku. Tym przyjechał odwiedzić Jerzego Dobrowolskiego na planie kończonego właśnie "Poszukiwanego, poszukiwanej", a że przyjaciela nie w ciemię bito, zaproponował: "Stasiu, przyjechałeś, to nie bądźmy idiotami, produkcja zwróci ci za benzynę. Zagraj coś".

"A może zagrać nie on cały, lecz jego kawałek?" - spytał reżyser. I tak oto ręce Tyma przybijające pieczątki trafiły na czołówkę filmu. W kolejnym obrazie Barei zagrał już cały, aż wreszcie panowie przeszli do współpracy także na poziomie scenariusza, cały czas się ze sobą spierając. Pewnego razu, przy "Zmiennikach", Bareja musiał pracować  z innym scenarzystą, Jackiem Janczarskim.

"No i jak?" - spytał Tym, na co Bareja skrzywił się i odparł: "Wiesz, Janczarski pisze bardzo dobrze, tylko że jak coś wymyślę, to się z tym zgadza. I to jest straszne".

Pokłócili się z Bareją tylko raz. O co - tego Tym nie pamięta, dość, że przy "Brunecie wieczorową porą" swoje nazwisko w napisach końcowych zastąpił pseudonimem Andrzej Kill. Do "Misia" na szczęście się pogodzili.

Jak dziś żyje Stanisław Tym? Czytaj dalej na następnej stronie...


Azyl nad Wigrami

W podobnym czasie Tym pokłócił się z Warszawą. Od 1976 r. mieszka na Suwalszczyźnie - w stołecznym urzędzie, gdy przyszedł się wymeldować, uznano, że oszalał. Jak tłumaczy, dzięki własnemu spłachetkowi ziemi może pozwolić sobie na pełną niezależność myśli. Nauczyło go tego przykre doświadczenie: któregoś dnia spotkany na ulicy kolega poprosił go, by podpisał list protestacyjny przeciwko gierkowskim zmianom w konstytucji. Podpisał, i na rok przestał istnieć: jego sztuki spadły z afiszy, nie można go było drukować.

"I wtedy postanowiłem, że zamieszkam na wsi, bo jeśli będę miał ogródek z warzywami, zagon kartofli, kilka kur i drzewo z lasu, to bez obawy raz jeszcze coś takiego podpiszę. W ten sposób zostałem rolnikiem".

Swoją chałupę wyremontował własnymi rękami i mieszka w niej do dziś. Hoduje nie tylko kury i warzywa (od lat jest wegetarianinem), zawsze towarzyszy mu kilka lub kilkanaście psów. To znajdy lub ofiary właścicieli bez serca, które pan Stanisław ratuje i po odchuchaniu zatrzymuje lub oddaje w dobre ręce.

Regularnie publikuje teksty w warszawskiej prasie, ale nie wspomina w nich o swym prywatnym życiu. Nie dowiemy się z nich ani o raku żołądka, którego pokonał, ani o tym, że ofiarnie pielęgnował w chorobie swą pierwszą i jedyną żonę Annę. Komentuje za to otaczającą nas rzeczywistość, którą uważa za niewesołą.

"Jak się jest takim pesymistą jak ja, to można się tylko śmiać" - wzdycha.

Życie na Gorąco Retro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy