Reklama
Reklama

Rafał Zawierucha: Nieznane fakty wychodzą na jaw. Aż trudno uwierzyć

Rafał Zawierucha (32 l.) ma 23 braci i sióstr, a jego rodzice w tej kwestii nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa...

Zawsze z determinacją dążył do wytyczonego celu. Mawiał, że nawet gdyby miał zamiatać chodniki, to przed teatrem! W końcu dopiął swego i zagrał w produkcji "Pewnego razu... w Hollywood" Quentina Tarantino.

Przez kilkanaście lat był najmłodszy w rodzinie. Mama, krawcowa, pracowała w domu i zajmowała się czwórką dzieci. Tata, organista, żeby utrzymać swoją gromadkę, dorabiał za granicą. - Kiedy wracał po półtorarocznej nieobecności, nie poznawałem go. Wyganiałem własnego ojca, tłumacząc, że to mój dom i mieszkam tam z mamusią - wspominał aktor.

Reklama

Państwo Zawieruchowie uwielbiali dzieci. Mieli w sobie tak duże pokłady miłości, że wystarczyło jej także dla niechcianych i opuszczonych. Przez całe lata brali na weekendy, wakacje i ferie maluchy z sierocińca, żeby zaznały trochę ciepła. - A może założycie rodzinny dom dziecka? - podpowiedział im ksiądz.

Czuli, że to decyzja dotycząca wszystkich, zapytali więc swoje pociechy. Córki były już prawie dorosłe, za chwilę miały wyfrunąć z domu, najważniejsze było, co myślą synowie. Zmianę najbardziej przeżył najmłodszy - Rafał.

Piętnastolatek przechodził okres buntu. - Ale łaskawie wyraziłem zgodę - wspomina dziś ze śmiechem. Nawet pomagał ojcu przy dobudowywaniu pokoi, nosił cegły, ciął belki. Ciężka praca nie była mu obca - potrafił przerzucić tonę węgla.

Rodzice cieszyli się, że jest gotowy otworzyć serce dla nowego rodzeństwa. Maria Zawierucha dobrze pamięta wzruszającą scenę, która rozegrała się pod ich dachem, gdy przywieźli 4-letniego chłopca. Miał z nimi zamieszkać na stałe, ale musiał jeszcze na krótko wrócić do domu dziecka. 

- Uczepił się męża za nogawkę spodni i prosił: "Tatusiu, nie oddaj mnie" - wspomina.

Czytaj dalej na następnej stronie...


Rafał bardzo współczuł tym maluchom, ale nie umiał się odnaleźć w nowej sytuacji. - Byłem najmłodszy, przyzwyczajony do bycia w centrum uwagi, a tu nagle trafia do naszego domu banda dzieciaków - opowiada. Miał żal do mamy i taty, że poświęcają im więcej uwagi niż jemu. Czuł się zazdrosny, odrzucony, przybyło mu też obowiązków. Musiał się zajmować szkrabami, które przygarnęli rodzice.

- Odbierałem je z przedszkola, pomagałem odrabiać lekcje - wylicza. Angażował się, ale niekiedy brakowało mu cierpliwości. 

- Chciałem pokazać, że jestem lepszy od tych nowych. Głupi byłem - przyznaje po latach. Kłócił się też z mamą i tatą z byle powodu, a na jakiś czas przyczepił sobie do ubrania kartkę z napisem: "Strajkuję". Chodził z nią po domu i do nikogo się nie odzywał. 

- Dobrze, że potrafili pokazać mi moje miejsce, walnąć pięścią w stół - przyznaje dziś. Ale wówczas zaczął sprawiać kłopoty w szkole - nie dość, że opuścił się w nauce, to jeszcze wąchał z kumplami tabakę. Chciał w ten sposób zwrócić na siebie uwagę najbliższych. - W dodatku powiedział wszystkim, że to narkotyki  - wspomina mama Rafała.

Od zaniepokojonej nauczycielki usłyszała, że syn nie radzi sobie z nową sytuacją. Rodzice starali się więc poświęcać mu więcej czasu, choć im też nie było łatwo. Dzieci, którymi przyszło się im opiekować, poranione przez życie, sprawiały problemy: niektóre sięgały po papierosy, alkohol, zdarzały się nawet kradzieże.

Zawieruchowie dawali im poczucie bezpieczeństwa, tłumaczyli, co jest dobre, a co złe. Dziś wiedzą, że odnieśli sukces i cieszą się z dawnej decyzji. Wciąż przyjmują kolejne dzieci.  

- Nasz dom nigdy nie opustoszeje - zapewnia Maria Zawierucha. W trudnych chwilach na duchu podnosi ich wdzięczność tych, których wychowali. Dzwonią z życzeniami, przyjeżdżają w odwiedziny ze swoimi pociechami.

Charakterny Rafał od dziecka umiał grać. Zwłaszcza, gdy coś przeskrobał. - Potrafiłem kłamać w żywe oczy i powieka mi nawet nie drgnęła - wspomina. Na wieść o tym, że chce zdawać do szkoły teatralnej, jego mama złapała się za głowę. Jednak, gdy wyprawiała go z rodzinnych Kielc na studia do Krakowa, wierzyła, że sobie poradzi. Ale że syn zagra kiedyś w filmie obok Leonardo DiCaprio, nawet nie marzyła. Dla Rafała ta propozycja też była zaskoczeniem.

- Poczułem się, jakby dosięgnęła mnie strzała z nieba. O mało nie zemdlałem - nie ukrywa. Po roli Romana Polańskiego przyszły kolejne propozycje. Ale sukces go nie zmienił. Wsparł poszkodowanych przed huragan, rozwoził im paczki z jedzeniem i ubraniami. Wraz z kilkoma osobami założył fundację "Zawierucha", która pomaga ofiarom kataklizmów. - Nazwisko zobowiązuje - kwituje z uśmiechem. Przyjaciele wiedzą, że nie o nie chodzi, ale o to, że jest nieodrodnym synem swoich rodziców. W życiu kieruje się przede wszystkim wielkim sercem.     

***

Zobacz więcej materiałów:

   

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Rafał Zawierucha
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy