Rafał Maserak: Syn zawrócił mi w głowie
Co zmieniło się w pańskim życiu?
Rafał Maserak: - Świat stanął na głowie, a moje życie odmieniło się o 180 stopni. Jest cudownie, to największe szczęście jakie mogło mnie spotkać.
Nie spodziewał się pan, że będzie aż tak wielkie?
- Nie spodziewałem się, że ten mały człowieczek aż tak zawróci mi w głowie.
Dlaczego akurat Leonard?
- To imię od początku miałem gdzieś w tyle głowy: Leonard, Leo... W dodatku i mój pradziadek, i dziadek Gosi byli Leonardami.
Jak wygląda teraz pański dzień?
- Ano tak: noc nieprzespana, zazwyczaj. Ale noc nocy nierówna, czasem jest spokojnie. O 6.30 zaczynamy funkcjonować w trybie dziennym. Pierwsze, co robię, to spoglądam do łóżeczka Leonarda. Gdy widzę uśmiech na jego buzi, to mówię: "O, to będzie dobry dzień!". To wręcz niebywałe, że nawet wtedy, gdy noc jest gorsza, to - gdy rano widzi się ten uśmiech od ucha do ucha - to już się o tym nie pamięta. Następnie przewijamy małego człowieka, mamusia go karmi, zabawiamy go i wychodzimy na spacerek. Dużo spacerujemy, a gdy przez pandemię nie mamy zajęć - wyjeżdżamy za miasto, na działkę.
I gdzie jesteście?
- Na Mazowszu, na wsi, w miejscu mojego dzieciństwa. Gdy nie było już zajęć w szkole i na treningach, to miałem miesiąc wolnego i zawsze wtedy wyjeżdżałem na działkę do dziadków. Tu jest uroczo, zielono, cicho... Z jednej strony las, z drugiej pole. Czego więcej potrzeba do szczęścia? Słońce świeci, rozkłada się kocyk i już! A rano słychać śpiew ptaków, pianie kogutów, muczenie krów, które pasą się niedaleko... Jest błogo i naturalnie.
W roli taty odnalazł się pan chyba z marszu?
- Nie jestem z tych mężczyzn, którzy dziecka się boją, to znaczy obawiają się zrobić coś przy nim. Wręcz przeciwnie, czuję odwagę i pewność. Długo czekałem na syna, na Leonarda. Mam już przecież 36 lat. Dlatego nawet zmiana pieluchy z pełną zawartością sprawia mi radość (śmiech).
Jak ojcostwo na pana wpływa? Od dziecka było pana wszędzie pełno...
- Dalej jest mnie pełno! Jestem energiczny, przy synu także. Moja narzeczona śmieje się czasem: "Spokojniej, spokojniej przy nim!". Temperamentu się nie zmieni. A z obserwacji mojego syna wynika, że temperament przejął chyba po ojcu.
Widać już pierwsze ruchy samby w łóżeczku?
- Bardzo lubi muzykę! Gdy Małgorzata była w ciąży i włączaliśmy muzykę poważną, zaraz się uspokajał w brzuszku. Kiedyś, pod koniec ciąży, byliśmy na koncercie, gdzie też występowałem, a 40-osobowa orkiestra grała utwory Johanna Straussa. Powiedziałem: "Gosiu, może tu nie zostawaj, jest głośno", a Gosia na to, że czuje, iż mały jest spokojniejszy. I cały koncert przesiedziała! Z kolei podczas porodu towarzyszyła nam muzyka Zbyszka Wodeckiego, bardzo ją lubimy. Teraz podobnie - gdy zdarza się cięższy moment i płacz się nasila, to włączamy Vivaldiego i wtedy Leo się uspokaja! To niesamowite, jak duży wpływ na dzieciaczki ma muzyka.
Co z życiem towarzyskim, trzeba było zrezygnować?
- Jestem osobą towarzyską i taką pozostanę. Lubię towarzystwo ludzi. Lubię zarażać swoją energią i lubię ją też czerpać od innych ludzi. Oczywiście należało to trochę zmienić, bo gdy jest się kawalerem, to się żyje jak kawaler, a gdy jest się już w związku, ma się rodzinę, to wiadomo - trzeba się spionizować i funkcjonować inaczej. Ale pozostaję towarzyski i gdy jest okazja, spotykam się ze znajomymi. A ponieważ Gosia też jest towarzyska i razem mamy wielu wspólnych znajomych, to spędzamy tak całkiem sporo czasu! Imprezujemy, jak każdy Polak. Wyjeżdżamy na działkę z rodziną i spędzamy czas przy grillu.
Właśnie, kto u was gotuje? Jest pan przecież zwycięzcą "Top Chefa"?
- Ja chyba robię trudniejsze wersje jedzeniowe, a Małgorzata nieco łatwiejsze. Albo inaczej: narzeczona jest mistrzynią kanapeczek, a schabowym to już ja się zajmuję.
Wasz związek jest partnerski?
- Tak, zdecydowanie, na luzie wymieniamy się obowiązkami.
Babcie pomagają?
- W tym czasie ogólnej kwarantanny i po niej zajmujemy się małym sami. "Taniec z gwiazdami" został przesunięty na jesień, jestem więc cały czas w domu i staram się robić jak mogę najwięcej. Ale wiadomo, że nasze kochane mamy zawsze chcą pomóc, zawsze są "na telefon" i czasem tę pomoc wzywamy. (śmiech) Ale po prostu chcemy być dużo razem, uczymy się małego i siebie, to fajny czas.
A co ze ślubem? Były już plany wesela z przytupem...
- To jest trudny temat, nie chodzi nawet o pandemię. Tak naprawdę mamy głowy zajęte teraz czymś innym.
Czyli - kimś innym: jest maluch i wiele spraw na głowie?
- Dokładnie, nie myślimy teraz o tych planach, na troszkę je odłożymy.
Ale przez głowę nie przelatuje jednak myśl, kim Leonard może zostać?
- Tancerzem, piłkarzem... Nie myślę jeszcze o tym. Chciałbym, żeby był zadowolonym z życia człowiekiem, bez względu na to, kim zostanie. Sam wybierze, a ja będę go naprowadzał na taką drogę, żeby był szczęśliwy i spełniał swoje marzenia.
Rozmawiała Anna Ratigowska