Reklama
Reklama

Nina Andrycz: Co się stało z majątkiem znanej aktorki? Jej śmierć była ciosem dla fanów

Zmarła w 2014 roku Nina Andrycz pozostawiła po sobie dziesiątki znakomitych ról teatralnych i... pełne szafy ubrań, o których mówiła, że są "krawieckimi dziełami sztuki" pamiętającymi czasy, kiedy była uważana za najelegantszą Polkę.

Aktorka marzyła, by po jej śmierci cała zawartość jej garderoby trafiła do warszawskiego Muzeum Teatralnego. Niestety, nikt nie wie, co tak naprawdę dzieje się dziś z kreacjami królowej polskich scen i salonów...

"Mogłabym wspominać moje życie po sukniach. Najłatwiej przypomnieć mi sobie konkretną sytuację, gdy wcześniej ustalę, w co byłam akurat ubrana" - powiedziała Nina Andrycz w jednym ze swych ostatnich
wywiadów, opowiadając o najpiękniejszych latach swojego życia.

Aktorka, która kilka miesięcy przed śmiercią świętowała 101. urodziny, do końca życia cieszyła się świetną formą i znakomitym samopoczuciem.

"Myślę, że urodziłam się z poczuciem smaku. Wiem, w czym mi dobrze, a w czym nie. Do moich niebieskich oczu nie pasuje fiolet, więc nigdy w życiu nie wystąpiłam w fioletowej sukni. Nie wchodzą też w rachubę beże kłócące się z moim rudawym kolorem włosów. Pasują do niego natomiast wszelkie błękity, bile, cynobry, szarości, zielenie i czernie. Jednak żeby błyszczeć, nie wystarczy uroda, młodość i piękny strój. Trzeba przede wszystkim mieć styl i wdzięk" - stwierdziła kiedyś, pytana o to, co poradziłaby młodym kobietom, które chcą być uważane za elegantki.

Reklama

Ona sama wiele razy zdobywała tytuł "Elegantki Roku". Po raz ostatni okrzyknięto ją tym mianem, gdy miała 80 lat! Wyznała wtedy, że bycie damą to nic trudnego, jeśli tylko... chce się być damą.

"Jestem pogodzona z upływem czasu, bo ewoluuję razem z nim i nie ośmieszam się ani sposobem bycia niegodnym mojemu wiekowi, ani wyglądem" - mówiła, odbierając nagrodę dla najelegantszej Polki wszech czasów.

Nina Andrycz zawsze z dumą opowiadała o zawartości swych przepastnych szaf.

Wisiały w nich m.in. przedwojenne srebrne lisy, futro z norek, które podarował jej Stalin, peleryna z gronostajów i dziesiątki sukien z metkami najsłynniejszych światowych domów mody, które w latach 50. i 60. ubiegłego stulecia zabiegały o względy żony polskiego premiera (Nina Andrycz była żoną Józefa Cyrankiewicza, który aż pięć razy był szefem PRL-owskiej Rady Ministrów i sprawował ten urząd najdłużej w historii Polski).

Żartowała czasem, że stara się, by nawet zmarszczki na jej twarzy były eleganckie. Zapewniała przy tym, że nigdy nie korygowała swego wyglądu w gabinecie chirurgii plastycznej.

"Nigdy nie miałam żadnych operacji plastycznych. To dla mnie niesłychanie ważne, by ludzie to wiedzieli, bo często widzę, jak uważnie mi się przyglądają, szukając... blizn po liftingu. Słyszę też uwagi typu: 'Co ona robi, że tak wygląda? Pewnie jest niejednokrotnie zoperowana...'. Przyznaję, zdarza mi się dbać o formę w ośrodku odnowy biologicznej, ale o żadnej operacji nie było nawet mowy" - powiedziała tuż przed setnymi urodzinami.

Zmarła 31 stycznia 2014 roku. Powodem zgonu była miażdżyca, słabe serce i niewydolność krążeniowo-oddechowa. Umierała na specjalistycznym łóżku - ruchomym i antyodleżynowym - które szpitalowi podarowała fundacja Jurka Owsiaka. Nie miała dzieci.

Choć od śmierci Niny Andrycz minie wkrótce 7 lat, wciąż nie wiadomo, co stało się z należącymi do niej strojami. Znany jest los tylko jednej sukni (uszytej z czarnej wełny i zdobionej koronką) oraz jednego futra (a konkretniej - brązowego bolerka z norek) - aktorka została w nich pochowana. 

pomponik.pl
Dowiedz się więcej na temat: Nina Andrycz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy