Reklama
Reklama

Marlena Dietrich i Edith Piaf: o tym romansie plotkowało całe środowisko

Cała na czarno, wydawała się jeszcze bardziej lodowata niż zazwyczaj. Bladą upudrowaną twarz, oprócz starannie schowanych za uszami taśm liftingujących, ściągał żal, chociaż wymalowane czarną i różową kredką oczy, brwi i usta ani drgnęły. Nie płakała nawet na pogrzebie własnej matki. Kończył się rok 1963, Dietrich miała 62 lata, Piaf nie dożyła 48.

16 lat wcześniej Piaf po raz pierwszy występowała w USA. To miał być oszałamiający sukces, ten sam program we Francji budził zachwyt przy pełnych salach. Amerykanie jednak wychodzili zawiedzeni. - Gdzie pióra? Gdzie cekiny? I czemu ta mała zawodzi tak smutno? - pytali. - Nie znałam amerykańskich obyczajów - mówiła potem Piaf. - W moim repertuarze brakowało radości, która w Ameryce jest w najwyższej cenie. Gdyby nie pełna podziwu recenzja wpływowego krytyka na pierwszej stronie "The New York Herald", Edith uznałaby wyjazd za stracony. Podjęła jednak jeszcze jedną próbę. Wynajęła salę w prestiżowym kabarecie Versailles na Manhattanie, co kosztowało fortunę. Zaproszenia dostali przedstawiciele elity, a wśród nich Marlena Dietrich.

Reklama

Tym razem były brawa na stojąco, do garderoby zapukali oczarowani widzowie. Edith była zdziwiona, bo najbardziej wylewna była, uchodząca za zimną i wyniosłą, Dietrich.

- Przypomniała mi Pani mój ukochany Paryż, jak mogę Pani dziękować? - mówiła.

Otoczyć opieką

Marlena doskonale rozumiała kłopoty Piaf w USA, sama przecież wielokrotnie słyszała, że nie potrafi śpiewać. - Amerykanie nie mają europejskiego ucha, nie wiedzą, czym powinien być głos. Głos nie powinien brzmieć ślicznie, głos powinien coś ci przekazać i opowiedzieć historię - mówiła.

W Edith natychmiast zobaczyła kogoś paradoksalnie podobnego do siebie, wróbelka, którego mogłaby wziąć pod swoje skrzydła. Chciała pokierować jej amerykańską karierą z perfekcjonizmem, którym zadręczała swoje otoczenie. Wśród 60 świecących prosto w oczy reflektorów była w stanie wypatrzyć ten jeden, ustawiony krzywo. By go poprawić, potrafiła w ciasnej sukni z trenem wdrapać się na drabinę. Ale Edith, na scenie zawsze sama, zawsze w prościutkiej czarnej sukience, z cienkimi włosami w nieładzie, nie była wcale słabszą sceniczną osobowością.

- Daleka od spontaniczności, skoncentrowana w sposób hieratyczny. Posiada bajeczną siłę dramatyczną - pisano o Piaf. Tak samo jak Marlena, potrafiła najdrobniejszym gestem posłać ciarki wzdłuż kręgosłupów publiczności. - Ilekroć śpiewa, wyrywa swoją duszę po raz ostatni - zachwycał się Jean Cocteau.

Gdy zaprzyjaźniła się z Marleną, postanowiła podarować jej jedną ze swoich najlepszych piosenek "La vie en rose", pierwszą, jaką sama napisała. Dietrich śpiewała wiele cudzych piosenek i wszystkie je zdołała zawłaszczyć, ale z "La vie..." ta sztuka się nie udała: piosenka wciąż kojarzy się z Piaf. Chociaż Dietrich w życiu była taką samą chłodną profesjonalistką jak na scenie, to jednak filigranowa Edith zdołała obudzić w niej ciepłe, niemal macierzyńskie uczucia, których nie miała nawet dla własnej córki. Ale było chyba coś jeszcze.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Obie gwiazdy nie stroniły od przygód zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami. Choć żadna z nich nie mówiła o niczym wprost, to Maria Riva, córka Dietrich, w biografii matki nazywa Piaf "szmatą z rynsztoka" i bez ogródek pisze o ich romansie. - Lubiła mnie, może nawet kochała, chociaż wydaje mi się, że kochać potrafiła tylko mężczyzn - wspominała Piaf Marlena.

Choć dużo później spekulowano, czy Dietrich nie porzuciła dla Piaf miłości swojego życia, Jeana Gabina, to nie można chyba mówić o prawdziwym związku kobiet. Darząc się oddaniem i szacunkiem, mimo wszystko widywały się rzadko, o wierności nie było zaś mowy.

Toksyczne związki

- Przyglądałam się przerażona, jak rabunkowo gospodaruje swoimi siłami. Jak miewa równocześnie trzech kochanków, a mnie chwilami traktuje niczym kuzynkę ze wsi. Przyprawiała mnie o zawroty głowy swoimi amantami, których często musiałam ukrywać po różnych kątach, gdy zjawiali się niespodziewanie kolejni - pisała Dietrich w swojej autobiografii. Ale sama przecież także nie oszczędzała sił.

John Wayne, Kirk Douglas, Frank Sinatra, Yul Brynner, a nawet sam John F. Kennedy (miała 62 lata, on 46) są na liście jej zdobyczy. Trafiły na nią też Rosemary Clooney, Hildegard Knef czy Mercedes de Acosta. - W Europie nie ma znaczenia, czy jesteś kobietą, czy mężczyzną. Kochamy się z tymi, którzy nam się podobają - prowokowała.

Według jej wnuka Davida Rivy, Dietrich "spała z każdym, kogo uznała za atrakcyjnego. Ale nie liczyła się dla niej zmysłowa czy fizyczna strona seksu. Chodziło o władzę". - Miała skłonność do określonego typu, kompletnie innego niż ona sama - małe, niezbyt piękne, ale w przeciwieństwie do niej bardzo emocjonalne - mówił Thomas Kahry, autor sztuki teatralnej o losach przyjaciółek.

Potrzebę bliskości realizowała z zaskakującą delikatnością. - Okazywała mi zadziwiające oddanie. Spotykała mnie niespokojną, udręczoną, powaloną zmartwieniami. Chodziła moim tropem, nie pozwalała zostać samej z niedobrymi myślami - czule mówiła o przyjaciółce Piaf.

- Robiłam to, czego ode mnie żądała. Nie rozumiejąc jej potwornej potrzeby miłości, oddawałam liczne przysługi - pisała z kolei Marlena. Jedną z tych przysług było przyjęcie roli świadka na ślubie Piaf z Jacquesem Pillsem. Edith, pocieszająca się miłostkami po śmierci męża, boksera Marcela Cerdana, wyszła z kilkuletniej depresji, była gotowa na trwały związek. Marlena podarowała jej suknię ślubną, błękitną, dżersejową, do ziemi.

Piaf z przejęciem i pewnie wypowiedziała sakramentalne "tak", do piersi przyciskając bukiecik róż od Dietrich. Jacques po trzech nieudanych odwykach, na które zaprowadził żonę podczas ich czteroletniego małżeństwa, stracił cierpliwość. Rozwiedli się w 1956 r.

Edith po kolejnym zawodzie rzuciła się w alkoholowo-narkotykowy wir. Jej kariera za to kwitła, jakby żywiła się cierpieniem. - Oglądanie jej zawsze takiej nieszczęśliwej łamało mi serce. Powiedziała, że gdyby odnalazła szczęście, straciłaby talent. Zapytałam, czy nie byłoby warto? Nie, odpowiedziała - wspominała Dietrich.

Edith znowu wyszła za mąż, tym razem wybrankiem był 27-letni Theo Sarapo. Młodości obu gwiazdom jednak nie mogły przywrócić ani gorsety, ani młodzi kochankowie. Obie coraz gorzej radziły sobie z zawodnym ciałem. Edith wyglądała jak zasuszona staruszka, na własne życzenie niszczyła i tak przeforsowany już organizm, poza atakami delirium tremens odzywały się choroby.

- Zawsze wyglądała niezwykle krucho. Dlatego kiedy naprawdę zachorowała, nikt tego nie zauważył - wspominała Dietrich. Edith raz po raz budziła się i zapadała w śpiączkę. Marlena często czuwała przy jej łóżku, ale nie było jej przy niej 13 października 1963 r., gdy Edith zmarła na skutek wewnętrznego krwotoku. Dietrich przeżyła ją o 29 lat, z roku na rok bardziej samotna, rzadko opuszczająca zagracone paryskie mieszkanie. Po jej śmierci w 1992 r. rodzina wywiozła tony zbędnych rzeczy. W jednym z kartonów tkwił list: "Marleno, nie zapomnij, że cię kocham. Edith".

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy