Reklama
Reklama

Laura Samojłowicz musiała wyjechać z Polski. Nie potrafiła poradzić sobie z falą hejtu

Wyjechała z Polski, by złapać dystans do tego, co ją spotkało. Teraz próbuje wrócić...

W branży filmowej można usłyszeć opinię, że jest pani nieprzystępna. To prawda?

Laura Samojłowicz: - Niekoniecznie, bo nigdy świadomie nie blokowałam się przed innymi. Faktem jest, że za bardzo byłam skupiona na swojej pracy i może przez to odbierano mnie, jako osobę mało dostępną, czy wręcz zamkniętą na innych. Wydawało mi się jednak, że powinnam opowiadać głównie o swojej pracy, a nie życiu prywatnym, którym media szczególnie się interesowały. Najzwyczajniej w świecie uważałam, że należy dzielić się swoimi zawodowymi osiągnięciami, a ja przecież nie dokonałam na tym polu jeszcze nie wiadomo jakich rzeczy.

Reklama

Skąd więc taka fala nienawiści, która wylała się na panią w internecie?

- Naprawdę nie wiem. Nie jestem jednak słodkim cukiereczkiem, który wszystkim ma smakować! Z jednej strony "lubię" więc hejterów, bo ich negatywne opinie nakręcają mnie i mobilizują, by być jeszcze lepszą w tym co robię. Z drugiej, ich obraźliwe komentarze wywołują u mnie przygnębienie oraz smutek. Bardzo je przeżywam i ciągle zastanawiam się, dlaczego ktoś rzuca w moim kierunku dość wulgarne, obcesowe sformułowania.

Trudno złapać pani dystans do siebie, autoironię?

- Staram się jak mogę, by z powodu jakichś internetowych wpisów nie popaść w depresję. Myślę, że jestem dojrzalsza i bardziej świadoma, niż kilka lat temu. Doszłam do wniosku, że warto iść własną ścieżką, być bezkompromisową, nie oglądać się na innych. Głęboko wierzę, że jeszcze wiele dobrego przede mną. W życiu kieruję się przede wszystkim intuicją, która nie tylko pomaga przetrwać najróżniejsze chwile, ale pozwala dojrzeć światło tam, gdzie go nie ma.

To intuicja sprawiła, że postanowiła pani zniknąć na jakiś czas z życia publicznego?

- Coś jest na rzeczy. Cholernie dużo pracowałam, nie miałam kompletnie czasu dla siebie. Poczułam, że muszę wreszcie odpocząć, wyemigrować z kraju. Wyjechałam na dwa lata do Berlina, później na parę miesięcy osiadłam w Tajlandii, bo stwierdziłam, że to najlepsze miejsce, gdzie mogę schować się przed światem. Zarabiałam śpiewając po hotelach, zaczęłam uprawiać też jogę, która doskonale mnie relaksuje i wzmacnia psychikę. Oderwałam się od codziennych problemów, żyłam w bardziej radosnej atmosferze niż w Polsce. Rozkoszowałam się piękną, słoneczną pogodą i pysznym tajskim jedzeniem.

Co dało pani życie na emigracji. Jakie ma pani związane z tym przemyślenia?

- Przede wszystkim poczucie absolutnej anonimowości, która w tamtym czasie było mi niezbędna, niczym tlen do oddychania. Minusem życia za granicą jest jednak to, że niekiedy czułam się bardzo samotna. Żyłam w obcym miejscu, nie miałam z kim pójść na spacer, do restauracji. Wracałam do pustego mieszkania...

Ostatnio jednak ponownie pojawiła się pani na warszawskich salonach. Dlaczego?

- Zwiedziłam świat, odpoczęłam, zregenerowałam się, złapałam oddech. Poczułam, że jestem gotowa, by ponownie zacząć pracę w swoim ukochanym zawodzie. Ostatnio chodzę więc na castingi, bo znów chcę grać w filmach i serialach, marzą mi się też niemieckie produkcje, gdyż świetnie znam język naszych zachodnich sąsiadów. Tam się przecież urodziłam i spędziłam pierwsze cztery lata swojego życia.

Żałuje pani czegoś w życiu?

- Może tego, że kiedyś nie podjęłam większej, bardziej zdecydowanej walki o swoje marzenia. Na szczęście ciągle mam ambicje i mimo różnych przeciwności losu nie straciłam marzeń. Mam również coś do oddania światu.

Rozwinie pani tę myśl?

- Po wygraniu piątej edycji show "Jak oni śpiewają" jedna z jurorek, pani Elżbieta Zapendowska, przekonywała mnie, żebym nie przestawała śpiewać. Niestety, wtedy nie posłuchałam jej cennej rady. Produkcja programu zaproponowała mi również wydanie własnej płyty, z czego nie skorzystałam, bo uważałam, że nie spełni ona moich oczekiwań. Poza tym dostałam rolę w serialu "Hotel 52", co kolidowałoby z pracą w studiu nagraniowym. Coś za coś, ale nigdy nie żałowałam tej decyzji...

Rozmawiał: Artur Krasicki

***

Zobacz więcej materiałów:

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy