Reklama
Reklama

Katarzyna Dowbor: Spisałam testament

W ostatnim czasie tabloidy rozpisywały się, że Katarzyna Dowbor (60 l.) będzie otrzymywać bardzo niską, wręcz "głodową" emeryturę - dziennikarka przez wiele lat miała odprowadzać jedynie tzw. "uzysk", czyli podatek od połowy wynagrodzenia. W najnowszym wywiadzie sama zainteresowana odniosła się do tych informacji.

Relaks: Jak spędziła pani 60. urodziny?

- W pracy. Ekipa "Naszego nowego domu" pięknie przystroiła autobus, w którym przygotowujemy się do wejścia na antenę. Koledzy zaśpiewali mi "Sto lat". Otrzymałam dużo pięknych życzeń. Oczywiście najważniejsze, żeby zdrowie było, resztę sobie wypracuję.

W marcu mogłaby pani przejść na emeryturę...

- Według prawa tak, ale nigdzie się nie wybieram. Ostatnio przeczytałam gdzieś, że skarżę się na wysokość emerytury. A ja nawet papierów nie złożyłam. Jak człowiek pracuje, to nie zastanawia się nad emeryturą.

Reklama

Nie ma pani poczucia, że dla pani "czas się kurczy"?

- Nie, bo nie czuję, że mam 60 lat. Może dlatego, że pracuję z młodym zespołem? Żartujemy sobie, śmiejemy się, lubimy się. Jest świetna atmosfera, w dodatku robimy coś dobrego. Ale mam świadomość swojego wieku, mało tego - widzę same plusy tego stanu rzeczy.

Na przykład jakie?

- W moim wieku niczego już nie muszę. Mogę, ale nie muszę. Nie muszę więc nikomu się podobać, do nikogo przymilać, walczyć o pozycję zawodową, bo już dawno ją wywalczyłam. A najważniejsze, że mam fajny mózg.

Ale młodość to szczupła sylwetka, romantyzm w sercu...

- Oczywiście, że chciałabym mieć figurę i urodę dwudziestolatki. Chciałabym też mieć więcej siły. Ale nie można mieć wszystkiego. Gdy byłam dwudziestolatką, brakowało mi mądrości wynikającej z życiowych doświadczeń. Nie wiedziałam, na przykład, że nie każdemu można zaufać. Nie miałam poczucia własnej wartości.

Nie wierzę.

- Naprawdę byłam wtedy zakompleksioną, zestresowaną i zagubioną dziewczyną. Wydawało mi się, że jestem mniej zgrabna, mniej inteligentna, mniej błyskotliwa. Ale chyba tak już jest, że młody człowiek nie docenia tego, co dostał od Boga. Widziałam wtedy w sobie same problemy. Moje myślenie zmieniło się dopiero wtedy, gdy skończyłam 55 lat. Wreszcie dotarło do mnie, że mam żyć przede wszystkim dla siebie. A najważniejsze, to być w porządku wobec ludzi, zwierząt oraz własnego sumienia.

Trzy nieudane małżeństwa, kilka zawodowych zakrętów. Analizuje pani decyzje, które w przeszłości podejmowała?

- Nie, bo uważam, że lepiej coś zrobić niż później żałować. Oczywiście odrobiłam wiele trudnych lekcji, wyciągnęłam wnioski. Nie pochylam się nad przeszłością. Ale też nie mam sobie nic do zarzucenia w sensie moralnym. Nikomu nie zniszczyłam życia, nie zrobiłam na złość. Po prostu życie toczy się dalej, a ja pozamykałam te rozdziały, które już za mną. Miłość do mężczyzn zamieniłam na miłość do zwierząt. I codziennie dziękuję Bogu, że mając 60 lat, nie jestem zgorzkniała. Gdy patrzę w lustro, to mówię: Stara jesteś, brzydka jesteś, ale fajna z ciebie laska! Mam naprawdę fajne życie, wspaniałe dzieci, wnuki. Mam uporządkowane sprawy. Spisałam nawet testament.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Czyli jednak myśli pani o sprawach ostatecznych?

- To raczej kwestia pragmatyzmu. My, Polacy, boimy się spisywać testament dużo wcześniej, a na starość nie zawsze mamy do tego siły. A potem są kłótnie w rodzinie, sądowa batalia o spadek. Mój tata nie żyje od ponad 10 lat. Kiedy zaczął chorować, od razu napisał testament. Przechowuję go do dziś, bo oprócz podziału majątku zostawił dla mnie i brata list. Napisał, jak bardzo nas kochał, że byliśmy dla niego niezwykle ważni, żebyśmy opiekowali się mamą. Tata nie był wylewny, więc to jego pożegnanie miało dla nas bardzo ważne znaczenie, emocjonalne.

Pani też napisała swoim dzieciom listy?

- Na pewno się pożegnam. Podzieliłam majątek, ale też zwierzęta, aby nie trafiły do schroniska. Trzeba je utrzymać, więc odkładam pieniądze na ten cel. Wiem, że w ten sposób oszczędzę moim dzieciom kłopotów po mojej śmierci, tak jak oszczędził je nam mój tato. Ale to nie jest tak, że już kładę się do grobu.

Wciąż żyje pani intensywnie.

- I zawsze tak było. I ciągle mam wrażenie, że czas pędzi, że jest zbyt mało dnia. W tym roku bałam się zimy, bo mam konie, trzeba je zabezpieczyć, przypilnować, żeby miały ciepło, a ja jestem w ciągłej podróży z programem. Zima się skończyła, nie było żadnych tragedii, a ja nawet nie wiem, kiedy ta zima minęła. Mam poczucie, że wykorzystuję czas w stu procentach, najlepiej jak się da.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Czasem jednak pani odpoczywa?

- To wygląda u mnie tak. Zaczyna się przerwa w programie. Wracam do swojego ukochanego domu pod Warszawą, do psów, kotów, koni, do przyjaciół. W pierwszym tygodniu jestem zachwycona tym, że mam wolne. Drugi tydzień też jest fajny. A potem zaczynam tęsknić za pracą, za ludźmi, z którymi pracuję. Taka już jestem. I jeśli przyjdzie taki moment, kiedy nie będę już pracować zawodowo, to znajdę sobie inną pracę, społeczną np. w schronisku dla zwierząt. Nie wyobrażam sobie, że będę rano wstawać o tej samej porze, robić śniadanie, potem obiady, kawy, kolacje... To nie jestem ja. Oczywiście są ludzie, którzy potrafią w ten sposób odpoczywać, szanuję ich wybory. Ale ja nie potrafię. Mam taką urodę. Kocham swoją pracę i już.

To widać w pani programie.

- Bo to zadowolenie z życia przekłada się potem na pracę. Dużo łatwiej jest dogadywać się z ludźmi. Ja już nie obrażam się, niczego nikomu nie zazdroszczę. Jestem ciekawa historii moich bohaterów i lubię z nimi rozmawiać. Każdemu życzę, żeby w tym wieku miał w sobie takie pokłady energii i optymizmu, co ja. Ale to zależy tylko od nas. Właśnie napisałam książkę z poradami "Apetyt na życie", w której, jak stary Indianin, opowiadam o swoim życiu, zdradzając sprawdzone recepty na to, by było udane. Jest rozdział o rodzinie, macierzyństwie, pracy... O tym co zrobić, gdy dopada cię zły nastrój.

Co zrobić?

- Ja zawsze mam w telefonie zdjęcia bliskich osób i kiedy dopada mnie chandra, przeglądam fotografie, przypominam sobie zabawne historie lub zdarzenia związane z tymi osobami. Czuję się wtedy o wiele lepiej.

Wracając do pani wieku, czuje się pani nestorką rodu?

- Ten tytuł ma nadal moja mama, która mając 85 lat, jeździ jeszcze samochodem i nauczyła się obsługiwać telefon komórkowy. Nie chce słyszeć o przeprowadzce do mnie, a gdy dzwonię i pytam, co słychać, zawsze odpowiada: "Może być"! Nigdy nie narzeka, nie skarży się. Jest cudowna. Mam nadzieję, że w jej wieku będę taka, jak ona. Jaki prezent sprawiła sobie pani na 60. urodziny? Nie miałam czasu, ale chcę sobie kupić piłę akumulatorową.

Rozmawiała Aleksandra Jarosz


Relaks
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy