Reklama
Reklama

Joanna Mazur: Chciałabym zobaczyć twarze mojej rodziny

 - Chciałabym mieć te twarze w pamięci, a przypominanie ich sprawia coraz większą trudność. Z biegiem lat obraz coraz bardziej się zaciera i muszę się z tym pogodzić - mówi magazynowi "Relaks" Joanna Mazur (29 l.).

Dystrofia plamki - tak medycyna nazwała chorobę, która zabrała jej wzrok. - Nie robię z mojej choroby tragedii. Bardzo się staram, żeby nie pozbawiła mnie "normalnego życia". Mam przyjaciół, chodzę do kina. W telefonie zainstalowałam aplikację, która czyta pisane do mnie wiadomości. Kocham podróże, chciałabym skoczyć ze spadochronem. I na żywo usłyszeć wodospad Niagara - wylicza Joanna.

Reklama

Niewidoma biegaczka i medalistka mistrzostw świata stała się odkryciem tegorocznej edycji "Tańca z gwiazdami". Jej historia poruszyła serca tysięcy Polaków. Pod okiem Jana Klimenta (44 l.) wykonywała choreografie o najwyższym stopniu trudności. Na internetowych forach widzowie programu pytali: jak ona to robi?

- Janek się przyzwyczaił, że dotykam go za stopę, biodro, pośladek. Wyobrażam sobie jak rusza się jego ciało i staram się to odwzorować na sobie. Dla mnie to oczywiste, ale dla Janka taki sposób treningu był dużym wyzwaniem - mówiła Joanna.

Swoją chorobę dawno przestała traktować jako powód do wstydu. Miała czas, by się z nią oswoić. Wzrok zaczęła tracić już w pierwszych latach życia. Któregoś dnia w szkole zauważyła, że nie może czytać liter jak inne dzieci. Przestała widzieć litery na tablicy. Coraz trudniej było jej rozpoznawać ludzi i rozróżniać przedmioty. Wzięła się z życiem za bary. Zaczęły się badania. Opinia lekarzy nie pozostawiała złudzeń, a prawdy przed Joasią nie ukrywali.

Gdy szła do Pierwszej Komunii, okulistka radziła jej, żeby napatrzyła się na świat dopóki może. Dla dziewczynki to był szok. Nie rozumiała, co się dzieje i czuła się coraz bardziej zagubiona. Do tego doszły problemy z koleżankami w szkole. Nie miały dla niej litości: szydziły, przezywały, nawet podstawiały nogi. Nauczyciele udawali, że tego nie widzą.

W II klasie gimnazjum, po kolejnej akcji kpiących koleżanek, Joasia powiedziała do mamy: nie pójdę więcej do tej szkoły. - Ze swojej szkoły odeszłam dość gwałtownie - wspomina.

W telewizji regionalnej pokazano reportaż o Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących w Krakowie. Joasia z mamą wzięły to za dobry znak. - Rodzice zawsze mnie wspierali. Bali się jak sobie poradzę w nowym środowisku, 140 kilometrów od naszego domu w Szczucinie, ale dla mojego dobra podjęli ryzyko. Tak zaczęłam nowy etap życia - opowiada biegaczka.

Wierzyła jeszcze wtedy, że jakimś cudem uda się powstrzymać rozwój choroby. Nadziei została pozbawiona kilka lat później, po badaniach w klinice w USA. Tam dowiedziała się, że dystrofia jest chorobą nieuleczalną, postępującą.

- Moja choroba jest rzadką wadą genetyczną wzroku. Kiedy miałam pierwsze objawy, ta choroba nie miała nawet własnej nazwy. Jestem też pierwszym przypadkiem w naszej rodzinie. Gdybym miała siostrę, prawdopodobnie też by była chora. Moi bracia: Rafał, Jarek i Szczepan na szczęście cieszą się dobrym zdrowiem - mówi biegaczka magazynowi "Relaks".

Czytaj dalej na następnej stronie...

Wspomina, że najgorsze momenty to okres dojrzewania. Zadawała sobie pytanie: dlaczego ja? Nie znajdowała odpowiedzi. Postanowiła więc wziąć się z życiem za bary. - Nie chciałam żyć zachowawczo - zapewnia. Humor najlepiej poprawiał jej sport. Była szybka, wytrzymała, zdeterminowana. I kochała ruch.

Kiedy więc w Krakowie zaczęła trenować bieganie, robiła błyskawicznie postępy. W swoich pierwszych zawodach zajęła 4. miejsce. Wtedy uświadomiła sobie, że większość ograniczeń siedzi w jej głowie. Sportowej złości i pewności siebie nabrała, gdy zaczęła biegać z Michałem Stawickim jako przewodnikiem. - Świetnie się rozumiemy, nadajemy na tych samych falach. Michał jest już dla mnie jak rodzina - chwali go Joanna. Ufa mu bezgranicznie. - Biegniemy obok siebie, połączeni opaską. Jeden koniec mam owinięty wokół nadgarstka, drugi Michał trzyma w dłoni. Nie może mnie ani ciągnąć ani popychać - mówi Joanna.

W czasie biegu Michał staje się jej oczami. Zdobyli kwalifikację na igrzyska paraolimpijskie w Rio de Joneiro w 2016 r. Z Brazylii nie przywiozła medalu, ale zdobyła doświadczenie. Rok później na mistrzostwach świata osób niepełnosprawnych w Londynie zdobyła złoto na 1500 metrów, srebro na 800 i brąz na 400 metrów.

- Uzależniłam się od sportu. W pewnym momencie stał się całym moim życiem, choć ma to swoją cenę. Wysiłek fizyczny pogłębia wadę wzroku - opowiada sportsmenka. Jeden z komentatorów stwierdził, że gdyby widziała, mogłaby zostać sportową legendą na miarę Ireny Szewińskiej... Chciałaby kiedyś założyć rodzinę. Ciemność otaczająca Joannę nie jest czarną dziurą - biegaczka widzi światło. Oddałaby jednak wszystko, by odzyskać wzrok. Nie lubi ciemności, boi się jej, choć jest do niej przyzwyczajona.

- To mój normalny stan - zaznacza. Radzi sobie jak może. Nauczyła się uważności, ale pewne rzeczy ją przerastają. Wyzwaniem jest samodzielne poruszanie się w nowych miejscach.

- Zawsze będę potrzebowała drugiego człowieka. To poczucie mi ciąży - wyznaje. Ale nie chce być dla nikogo ciężarem. Ukończyła szkołę masażu w Krakowie, zrobiła licencjat z promocji zdrowia, w Łodzi obroniła pracę magisterską z pedagogiki terapeutycznej z rehabilitacją ruchową.

- Chciałabym kiedyś pracować w swoim zawodzie. Ale też mieć do czynienia ze sportem - zdradza. Mimo cennych medali Joanna wciąż mieszka w internacie, w pokoju bez łazienki. Zbulwersowani tym faktem internauci zorganizowali zbiórkę pieniędzy. Zebrano około 300 tys. zł. Historia niewidomej dziewczyny o walecznym sercu poruszyła znanego biznesmena, który w studiu "Tańca z gwiazdami" podarował jej klucze do jej własnego mieszkania. - Jestem za to bardzo, bardzo wdzięczna - ze łzami w oczach mówi Joanna. Los się do niej uśmiechnął. Może jej koło fortuny ruszyło w dobrą stronę?

Relaks
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama