Reklama
Reklama

Joanna Gleń: Postawiłam na rodzinę

Kiedy na świat przyszły jej córki Sawa i Lola, zdecydowała, że kariera może poczekać. Teraz, gdy dziewczynki podrosły, chce zawalczyć o marzenia. "Byłam wychowana w poczuciu, że matki powinny się poświęcać. Próbuję w sobie zagłuszyć ten sposób myślenia, ale jakieś echo we mnie wciąż mi to powtarza..." - mówi Joanna Gleń (42 l.).

Widzowie polubili ją za rolę Malwiny w serialu "Barwy szczęścia". Aktorka przyznaje, że przegapiła kilka zawodowych szans. Stworzyła jednak kochającą się rodzinę, a mąż i córki są jej największą miłością.

W związkach jest pani długodystansowcem...

- Rzeczywiście! Z mężem Maciejem od przeszło dekady tworzymy udany duet. Przestałam liczyć, ile już lat jesteśmy razem, ale myślę, że zdecydowanie więcej niż piętnaście.

Jakie były początki waszej znajomości?

- Myśli pani, że to kogoś interesuje? No dobrze... Poznaliśmy się w trzeciej klasie szkoły średniej - obracaliśmy się w dość licznej grupie, która spotykała się, a to w kinie, a to w dyskotece, jak to nastolatki. Przez dwa lata po prostu się przyjaźniliśmy, a potem zobaczyliśmy w sobie coś więcej i tak narodziło się między nami uczucie.

Reklama

Pani mąż nie jest związany z show-biznesem. Taki związek się sprawdza?

- To architekt, projektant, umysł techniczny. Tak, taki układ jest idealny pod każdym względem. Mój zawód nie należy do stabilnych, więc dobrze, jak w tandemie jest ktoś ze stałą pensją (śmiech).

Partner nie jest zazdrosny, gdy widzi panią na ekranie w miłosnych scenach?

- Nie, bo od początku swojej przygody z aktorstwem wprowadzałam go w jego tajniki. Pragnęłam, żeby oglądał mnie w różnych rolach, także takich, gdzie musiałam odsłonić wnętrze. Nie chciałam go odcinać od mojej pracy, dlatego jeszcze na studiach przychodził na otwarte dla publiczności szkolne egzaminy. Obserwując kolegów, zauważyłam, że trzymanie drugiej połówki na zewnątrz artystycznego świata nie sprawdza się. Takie relacje często rozpadały się zaraz po zakończeniu szkoły, gdy partnerzy orientowali się, jak wielkich poświęceń wymaga ten zawód.

Macie dwoje dzieci, jak dzielicie się opieką nad nimi?

- Młodsza córka Sawa ma trzy, a starsza Lola siedem lat. Nie jestem na planie codziennie, dlatego dziewczynkami zajmuję się głównie ja. Kiedy mam zdjęcia, obowiązki przejmuje mąż lub opiekunka. Bycie mamą okazało się dla mnie najważniejszą rolą. Być może, stawiając na pierwszym miejscu macierzyństwo, nie skorzystałam z kilku zawodowych szans, ale nie żałuję tego. Dopóki dzieci są małe, chcę z nimi spędzać jak najwięcej czasu, robić fajne rzeczy. Odkąd młodsza córka poszła do przedszkola, trochę więcej uwagi zaczęłam poświęcać sobie - kilka godzin mam tylko dla siebie i to przynosi efekty. Przyznaję jednak, że jestem przede wszystkim matką i naprawdę bardzo to lubię.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Niechętnie pokazuje pani pociechy w mediach. Dlaczego?

- Kiedy jest się aktorką, narodziny dziecka mogą rzeczywiście stać się kolejnym pretekstem do promocji. Inaczej w czasie urlopu macierzyńskiego jest się skazanym na zawodowy niebyt. Nie chcę nikogo krytykować, ale ja nie potrafiłbym w ten sposób udzielać się w mediach społecznościowych. Istnieje pewien poziom psychicznego ekshibicjonizmu oraz miłości własnej, którego ja nigdy nie osiągnę, by móc to robić bez poczucia zawstydzenia. Uważam się za zwykłą kobietę, za matkę. Tak samo dobrą, jak sąsiadka zza ściany. Nie potrafiłabym przybrać roli internetowej przewodniczki, np. po macierzyństwie.

Podobno uwielbia pani odwiedzać sklepy vintage.

- Jestem wielbicielką takich miejsc, ale z braku czasu nie buszuję tam tak często jak dawniej. Gdy odwiedzam mamę mieszkającą w okolicach Żywca, razem z nią do nich zaglądam. To zamiłowanie do eksperymentowania ze stylizacjami mam właśnie po niej. Zawsze była oryginalnie ubrana. Nawet w siermiężnych latach 70. i 80. potrafiła wyszukać ciekawą garderobę. Kiedy byłam dzieckiem, wyróżniałam się na tle rówieśników, bo rodzicielka ubierała mnie w rzeczy uszyte przez krawcową albo wydziergane na drutach. Wtedy się tego wstydziłam - wolałam wyglądać jak pozostałe dzieci, ale dzisiaj doceniam jej inwencję.

Z tego, co słyszę, ma pani dobre relacje z mamą.

- Jestem jedynaczką, mama wychowywała mnie sama, od zawsze też w moim życiu obecni byli dziadkowie z obu stron. W mojej rodzinie niezwykle ważna jest linia po kądzieli. Dbam o to, by córki spędzały jak najwięcej czasu ze swoją babcią i prababcią. Dzieci powinny mieć kontakt ze starszymi osobami, wiedzieć, jak są ważne.

Aktorstwo to jedna z wielu dziedzin sztuki, w której pani się sprawdza.

- Rzeczywiście, zdarzają mi się epizody wzmożonej kreatywności - realizuję się wtedy w sztukach pięknych: piszę, rysuję, miałam przygodę z tworzeniem naszyjników. Częściej też gotuję. Myślę, że jestem niezła w te kuchenne klocki, ale czuję się pod tym względem artystką, muszę mieć natchnienie (śmiech). Ostatnio robię też sporo zdjęć i często słyszę, że mam do tego talent. Moja artystyczna dusza objawia się jednak przede wszystkim w aktorstwie.

Jakie są pani marzenia?

- Chciałabym więcej pracować, troszkę wyjść z tej strefy komfortu, jaki dają mi "Barwy szczęścia". Wytłumaczyć sobie, że jestem równie ważna, jak dzieci. Sądzę, że to będzie również z korzyścią dla nich. Byłam wychowana w poczuciu, że matki powinny się poświęcać. Próbuję w sobie zagłuszyć ten sposób myślenia, ale jakieś echo we mnie wciąż mi to powtarza...

Rozmawiała: Kinga Frelichowska

Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy