Reklama
Reklama

Jarosław Kret przerywa milczenie po koszmarze. "To już była dystymia"

"Dobry Tydzień": Przeszedłeś załamanie? 

Jarosław Kret: - Na początku była dystymia... 

Co to jest? 

- To rodzaj przewlekłej depresji, łagodniejszej niż zwykła, ale ze stanami lękowymi. Może ciągnąć się latami. Człowiek powoli przestaje mieć ochotę na cokolwiek. Nie ma siły do działania, tworzenia czegokolwiek. Chce się tylko ukryć, zaszyć w jakimś kącie. Wszystko go zaczyna denerwować, a co najgorsze - trudno rozpoznać w tym wszystkim chorobę. 

I tak było z Tobą? 

- Uciekałem. Z domu, od rzeczywistości. Szukałem cichego schronienia i samotności, ale długo nie wiedziałem, co mi dolega. Nic nie robiłem, nie miałem sił. Za dnia spałem, nocami oglądałem seriale (a co najśmieszniejsze - dziś wcale tego nie pamiętam). Coraz bardziej i bardziej zapadałem się w sobie. 

Reklama

Kiedy to się zaczęło? 

- Punktem zapalnym stała się utrata ukochanej pracy w TVP. Oczywiście, nie od razu to odczułem. Były wakacje, wydałem książkę, jeździłem na spotkania autorskie, żyłem w szczęśliwym związku. Ale przyszła jesień, zima i zacząłem cierpieć na dramatyczny spadek formy. Znalazłem zatrudnienie w Nowej TV, ale cały czas miałem bardzo obniżony nastrój. To już była dystymia. Robiłem dobrą minę do złej gry albo trafniej - do fatalnego samopoczucia. 

Ktoś dostrzegł Twój stan? 

- Wiesz jak to jest? Gdy przestajesz być aktywny, to wszyscy dookoła mówią: wstań, rusz się, uprawiaj sport, działaj. Pytają, co tak siedzisz i nic nie robisz? A człowiek wtedy szuka jak najgłębszej dziury, żeby się schować, jeszcze szybciej ucieka. I zderza się z coraz większym niezrozumieniem. Gdy w zeszłym roku nadszedł w moim życiu wielki krach, dopadła mnie potężna depresja. 

Czym był ten wielki krach? 

- Nie chcę się zagłębiać w szczegóły. Powiem jedno: w wyniku choroby zawaliło mi się życie. I nie miałem znikąd pomocy. Znikąd. Byłem w fatalnym stanie. Nadeszły stany lękowe, bardzo złe myśli. Przez rok nie spałem, budziłem się po 1,5 godziny zlany potem, miałem ataki paniki. Nie chciało mi się dłużej trwać. Przy życiu trzymał mnie tylko synek Franio. 

Rodzina, drogie sercu osoby nie chciały Ci pomóc? 

- Bliscy często nie zauważają tego, że się ma depresję. Myślą, że coś złego się dzieje w relacji. Czasem wręcz wywierają presję, a chory, ucieka przed nią, przed nieświadomym przecież zachowaniem tych, którzy stawiają jakieś wymagania. 

Kto Ci wreszcie pomógł wyjść z kryzysu? 

- Ludzie, po których się kompletnie tego nie spodziewałem. Znajomi, jakich wcześniej spotykałem od czasu do czasu, nagle się mną zaopiekowali. Zauważyli, że jest ze mną bardzo niedobrze i otoczyli troską.

W jaki sposób? 

- Byli blisko, wyciągnęli pomocną dłoń, czekali z ciepłą herbatą, przygarnęli pod swój dach. Dawali wsparcie, pracę, doradzili akupunkturę. Ale przede wszystkim wysłali na terapię. Andrzej Gryżewski, fenomenalny psycholog i przyjaciel, polecił mi Sylwię, świetną terapeutkę. Dzięki niej zrozumiałem, co się ze mną przez te miesiące, lata działo, że miałem dystymię, a potem dość ciężki epizod depresji. To ona mnie z niej wyciągnęła, wręcz za uszy. 

Jak wyglądały Wasze spotkania? 

- Na początku polegało to na tym, że przychodziłem, siadałem na sofie i płakałem. Wartością było już to, że miałem kontakt z drugim człowiekiem. Nie oceniała mnie, dostawałem wsparcie i energię. Gdy już miałem świadomość, co mi dolega, zaczęliśmy nad tym pracować. To była bardzo intensywna terapia. 

Czytaj dalej na następnej stronie.

Skąd się bierze depresja? 

- Ha, to pytanie do psychologa. Mogę jedynie powiedzieć, że katalizatorem często są wydarzenia - jak w moim przypadku - strata pracy, najbliższej osoby, domu. Na jej pojawienie się w dorosłym życiu mają także wpływ problemy, które się w człowieku gromadzą od dzieciństwa. 

Twoje nie było szczęśliwe? 

- Wychowałem się z bratem bliźniakiem, dlatego byłem traktowany inaczej niż moi koledzy. Bliźniaków często postrzega się jako jedną personę, a przecież jesteśmy dwiema niezależnymi osobami. Bywa, że jeden zostaje posądzony o coś, czego nie zrobił lub chwalony, choć niczego wielkiego nie dokonał. To nie jest sprawiedliwe. W duszy takiego dziecka powstają rany, które nigdy się goją.

Twój syn ma już 9 lat. Starasz się go chronić przed światem? 

- Przede wszystkim daję mu jak największe poczucie, że jest doceniany i kochany. Wspieram go, chwalę, bronię, ale - jak trzeba - to i krzyknę i ostro postawię granice. Często wracam pamięcią do mego ojca i do tego, co w nim najbardziej kochałem. Chciałbym, żeby Franio, kiedyś, w przyszłości, wspominał mnie tak samo jak ja swojego tatę. 

To ważna dla Ciebie postać? 

- Dałbym wiele, żeby móc z nim porozmawiać. Bardzo poturbowany przez dzieciństwo wojenne, był harcerzem Szarych Szeregów, odczuwał skutki traumatycznej przeszłości. Skromny, mądry, kochający i porządny człowiek, a przede wszystkim wspaniały tata 

Jak dziś wygląda Twoje życie po krachu? 

- Wyszedłem z depresji, ale na pewno nie zrezygnuję z terapii. Mam ogromną grupę prawdziwych, bo sprawdzonych przyjaciół. Teraz powoli pragnę odbudować pozycję zawodową. Jest kilka projektów telewizyjnych, nad którymi pracuję, ale nie chcę zapeszać. Mam na warsztacie dwie kolejne książki. Ale przede wszystkim zamierzam mówić jak najgłośniej o depresji, o jej objawach, o tym, jak ją rozpoznać u bliskich, jak traktować osoby, na nią cierpiące i chcę pomagać innym z niej wyjść. To z życzliwości do ludzi. Mnie wsparli bezinteresowni przyjaciele, teraz ja chcę pójść w ich ślady. Zauważyłem, że im chętniej się dzielę swoimi doświadczeniami, tym bardziej ludzie się otwierają. Wychodzą z cienia. Zdobywają się na odwagę. Myślą: "Skoro on otwarcie o tym mówi, to dlaczego my się mamy kryć z problemami?". Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele osób dotyka ten problem i pod maską uśmiechu ukrywa niemoc i smutek. 



Rozmawiała: Kinga Frelichowska 

***

Zobacz więcej materiałów:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Jarosław Kret
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy