Reklama
Reklama

Jakub Napierała z "Rolnik szuka żony": Dostałem list, który właśnie zmienia moje życie!

pomponik.pl: To prawda, że zgłoszenie do "Rolnika" wypełniałeś na imprezie i to bardzo hucznej?

Jakub Napierała: - Nawet sam ją zorganizowałem dla mojego rocznika z wydziału agronomii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Trzydzieści osób bawiło się na najwyższych obrotach i nagle koleżanka krzyknęła w stronę mojego kolegi i mnie: "Chłopaki, jesteście singlami, zgłaszam was do Rolnika!", i otworzyła formularz na Facebooku! Wszyscy dyktowali jej nasze dane i może dlatego zrobili ze mnie hodowcę nie trzody chlewnej, tylko... jedwabników (śmiech).

Reklama

I jako hodowca jedwabników dostałeś telefon z TVP?

- Musiałem się z tego tłumaczyć (śmiech). Ale tak na poważnie, to byłem zdziwiony tym telefonem i pytaniem, czy zgadzam się na test psychologiczny. Poprosiłem o chwilę do namysłu i stwierdziłem, że wchodzę w to i mogą mnie przepytywać, bo niczego nie muszę się obawiać, mogę tylko zyskać. Od dwóch lat byłem wtedy sam.

Co się stało?

- Fatalna historia... Miałem dziewczynę. Byliśmy razem przez prawie pięć lat, ale przypadkiem odkryłem, że ona jest jednocześnie dziewczyną mojego serdecznego kolegi ze studiów. Obaj byliśmy w szoku, a miesiąc później okazało się, że ona bierze ślub. Z innym! Po tym incydencie miałem dość kobiet.

Opowiedz, jak na początku wygląda kręcenie tego programu?

- Najpierw usłyszałem, że jestem w pięćdziesiątce kandydatów, potem odwiedzili mnie młodzi dokumentaliści z kamerą, nagrali krótki wywiad i zobaczyli gospodarstwo. Kiedy zostałem ostatecznie zaakceptowany, nagrano moją filmową wizytówkę, a po jej emisji telefon dzwonił niemal non stop przez dwa dni, dostałem też sporo wiadomości na Facebooku.

Odzywali się znajomi?

- Nie tylko. Pisały i dzwoniły też dziewczyny, które chciały ominąć producentów programu i proponowały mi spotkanie poza kamerami. Były też takie, które zgłosiły się do programu i próbowały ustalić ze mną wcześniej, że wybiorę je na wizji.

Pomysłowe...

- I już na wstępie nieuczciwe. Nie mógłbym tak postąpić, nie tylko ze względu na umowę z produkcją programu. Nie lubię takich akcji.

A rodzice? Jaka była ich reakcja, kiedy zostałeś wybrany do finałowej piątki?

- Mama była tak przejęta, że zarządziła renowację domu i ogrodu. Mieszkamy koło Poznania, więc wiadomo, że wszystko musi być czyste i porządne. Moja kochana mama jest w tym mistrzynią. Poprosiłem jednak rodziców, by pokazywanie się przed kamerami zostawili mnie, zwyczajnie bałem się o to, jak sobie z tym potem poradzą. To starsi ludzie, wolałem ich chronić przed wytykaniem palcami.

Czy Marta Manowska rzeczywiście zaskakuje rolników przy tym pierwszym spotkaniu?

- Tak, to nie jest udawane. Naprawdę nie wiemy, kiedy się u nas pojawi i jest to jeden z fajniejszych momentów w programie. Mam do Marty spory szacunek choćby za to, że kiedy trzeba było wejść do mojej nowoczesnej chlewni, konieczna była zmiana stroju na roboczy kombinezon i kalosze. I ona to zrobiła, choć mogła powiedzieć, że nie pasuje jej ta stylizacja i popsuje sobie makijaż.

Można się przyzwyczaić do kamer w domu i w gospodarstwie?

- Operator chodzi za tobą od 9 do 21 z przerwą na obiad, jest cały czas dwa metry od ciebie. Po pewnym czasie przyzwyczajasz się, ale nie do końca to akceptujesz. Ja i Ania mieliśmy dużo czasu dla siebie poza kamerami, bo szybko zostaliśmy sami...

Zaskoczyło mnie twoje rozstanie z Anią...

- Ja też myślałem, że to będzie miłość na wieki. Byłem bardzo zakochany, a ten program to potęgował i to bardzo. Jednak prawdziwe życie pokazało, że za dużo nas różni. Ale nie żałuję ani jednego dnia spędzonego z nią i jej synem. To była dla mnie ważna lekcja.

Jak oceniasz aktywność dziewczyn z "Rolnika" na Instagramie? Niektóre z nich nieźle już na tym zarabiają...

- To znak naszych czasów i w pewnym sensie upadek kulturowy. Kiedyś człowiek musiał coś osiągnąć i kimś być, żeby coś reklamować i często być w mediach, a teraz wystarczy być tylko popularnym.

Utrzymujesz kontakty z kolegami z 6. edycji "Rolnika"?

- Z większością. Często rozmawiamy przez telefon i spotykamy się. U Ilony i Adriana jestem ostatnio raz w miesiącu. Bardzo ich lubię.

Uważasz, że "Rolnik szuka żony" pokazał polską wieś z lepszej strony?

- Ten program pokazał, że konserwatywne wartości jeszcze żyją i nie są takie głupie. Rolnicy to normalni, poukładani ludzie, którzy chcą prawdziwej miłości. Widzowie, oglądając nasze starania, przypomnieli sobie, że miłości nie trzeba szukać tylko na Facebooku i Tinderze, trzeba o nią powalczyć, czasem poświęcić dla niej swoje ego, a nawet postawić się rodzicom...

A co dobrego dał tobie ten program?

- Zmienił moje podejście do życia. Jestem bardziej otwarty na nowych ludzi i nowe doświadczenia. Kiedyś unikałem wystąpień publicznych, a teraz kończę budowę nowoczesnej sali konferencyjnej, w której sam będę robił wykłady dla młodych weterynarzy, zootechników i hodowców świń.

To prawda że jesteś jednym z najważniejszych w Polsce producentów trzody chlewnej?

- Zgadza się. Moje świnie to takie elitarne stado, które daje potomstwo najwyższej klasy pod względem genetycznym i zdrowotnym. Po moje świnki ustawiają się kolejki, a program sprawił, że mam jeszcze więcej klientów.

Powiedz mi, co z listami od dziewczyn, które nie zostały wybrane?

- Dostałem je, ale dopiero po programie.

Zawsze można z nich jeszcze skorzystać...

- A czasem nie trzeba, bo przychodzi nowy, zaskakujący list od nieznajomej... (śmiech)

Żartujesz?

- Nie żartuję! Mam przed sobą list, na który czekałem może nawet całe życie...

Opowiadaj!

- To od początku (szeroki uśmiech). Dwa miesiące temu odwiedziła mnie moja przyjaciółka ze Szkocji, Ela. Poszliśmy razem na kolację. Opowiedziała mi, że razem z mężem oglądali mnie w programie i od razu poczuli, że tam nie znajdę prawdziwej miłości. Ela dała mi tego wieczoru obrazek z Matką Bożą i poprosiła, żebym miał go w swoim pokoju, obiecała mi też, że będzie się za mnie modlić. Podszedłem do tego z dystansem, bo z Kościołem raczej mi nie po drodze, ale...

Ciekawa jestem coraz bardziej...

- Następnego dnia listonosz przyniósł mi przesyłkę poleconą. Duża koperta, w środku list pisany ręcznie, dwa zdjęcia i płyta CD. List był niezbyt długi, konkretny i z poczuciem humoru, jakie lubię. Napisała go piękna dziewczyna, absolwentka ekonomii i psychologii. Nie ma konta na Facebooku ani Instagramie, bo prywatność uważa za luksus i nie chce sobie jej odbierać. "Nie czytaj tego listu, jeśli masz kogoś, kto bliski jest twemu sercu..." - tak zaczęła i spodobało mi się to. Wolała odezwać się do mnie w tradycyjny sposób, przez "mocno spóźnionego listonosza", jak sama napisała. Zaprosiła mnie do siebie.

Pojechałeś?

- Tak, ale wcześniej sporo rozmawialiśmy przez telefon. Przywitała mnie, jak dobrego znajomego. Razem przygotowaliśmy obiad. Zobaczyłem u niej takie same przedmioty codziennego użytku, które i ja mam w domu. Uświadomiłem sobie, że wybieramy te same rzeczy, lubimy te same piosenki, tych samych polityków i mamy taki sam plan na przyszłość. Jestem dobrej myśli i dla niej zacząłem inaczej organizować moją pracę.

Co będzie dalej?

Może być tylko dobrze, a jak będzie źle, to będziemy wszystko naprawiać. Nie wierzyłem, że kiedyś to powiem, ale czuję, że nie jestem sam. Ktoś tam na górze czuwa nade mną...

Rozmawiała: Sylwia Gołecka


pomponik.pl
Dowiedz się więcej na temat: "Rolnik szuka żony"
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama