Reklama
Reklama

Gdzie zniknęła Renata Dancewicz? Odnaleźli ją z dala od Warszawy! "Jestem w świetnym momencie życia"

Renata Dancewicz (51 l.) przestała bywać na salonach i celebryckich imprezach. W jej życiu zawodowym też niewiele się dzieje. Okazuje się, że gwiazda trudny czas postanowiła przeczekać z dala od stolicy. Jak dziś wygląda jej życie? Aktorka opowiada o tym w wywiadzie dla tygodnika "Świat i Ludzie"...

Świat i Ludzie: Wygląda pani niesamowicie młodo!

Renata Dancewicz: Zawsze byłam nieco opóźniona w rozwoju fizycznym (śmiech). Kiedyś notorycznie nie wpuszczano mnie do kin. Zawsze musiałam szukać dowodu, bardzo długo wyglądałam jak dziecko.

Ubiegłoroczna pięćdziesiątka była wydarzeniem?

- Nie lubię takich granic, przymusu celebrowania jubileuszy, czy świąt, „bo trzeba”. Pięćdziesiątka nie była wyjątkiem, nie zrobiła na mnie wrażenia. Spędziłam ją, oglądając chyba z siedem odcinków ulubionego serialu.

Nic, a nic nie ruszyło?

Reklama

- Sam fakt, że cyfra „5” wskoczyła na liczniku, owszem, jest zastanawiający... Jak mogło do tego dojść (śmiech)? Człowiek, jako dziecko myślał, że czterdziestka to jest starość, do pięćdziesiątki nie sięgał myślą. Ale nie widzę różnicy między sobą teraz, a gdy miałam trzydzieści kilka lat. No, może jestem trochę grubsza. I tak jesteśmy szczęściarami, żyjąc w tych czasach. Kiedyś kobiety po trzydziestce stawały się matronami.

W dodatku jest pani szczupła. To zasługa diety?

- Nie wierzę w diety, raczej w sposób odżywiania się. Tak, muszę się pilnować z jedzeniem, bo trochę się brzydzę ruchem fizycznym (śmiech). Jedyny który lubię, to szybki marsz. I to wtedy, gdy jestem w domu na wsi, na Warmii. Wstaję rano i idę, truchtam pięć kilometrów do wsi obok. Przewietrzam myśli, 'rozchadzam' je. Ale mam dobrą kondycję, lubię chodzić po górach. A ostatnio umówiliśmy się ze znajomym, że przejdziemy wzdłuż Bałtyku. Gdzie doszliśmy, tam spaliśmy, umęczyłam się i było super!

Gdzie spędziła pani czas izolacji?

- Na Warmii, dwa i pół miesiąca z synem Jurkiem i jego kolegą. Ten dom nabyłam kiedyś dla rodziców, takie stare siedlisko. Cudownie tam się czuli, a syn niemal się tam wychował. Teraz było zimno, więc cały czas paliliśmy w piecu, a ja czytałam, rozmawiałam z przyjaciółmi, sadziłam ogórki, pomidory. Nie jestem nadzwyczajną ogrodniczką, ale nie chcę, by ziemia się marnowała. I sprawia mi to przyjemność.

Dobrze się dogadujecie?

- Syn dziś ma prawie 17 lat. Kiedyś, gdy byłam bardzo młoda, myślałam, że nie będę miała dzieci. Widziałam się w przyszłości jako szczęśliwą staruszkę, która spotyka się ze znajomymi, czyta, podróżuje i gra w brydża. Tymczasem pojawił się Jurek i od tego dnia jestem z tego powodu szczęśliwa. W dodatku trafił mi się bardzo fajny egzemplarz (śmiech).

Jest pani wytrawną brydżystką. Skąd ta pasja?

- W mojej rodzinie często grano w karty, czasem grywałam z babcią, ale nikt, akurat, w brydża. Później, czytając kryminały Agaty Christie, oglądając stare filmy, odkryłam brydża. Najpierw kupiłam samouczek, a potem zapisałam się na kursy organizowane przez Polski Związek Brydża Sportowego, poszłam na turnieje i tak wsiąkłam.

Inne pasje?

- Jestem kinomaniaczką. Najchętniej chodzę do kina w ciągu dnia, kiedy nie ma jeszcze ludzi. Myszkin obejrzał już ze mną ze czterdzieści filmów.

???

- Mój pies. Niechętnie zostaje sam w domu, musiałam go zabierać. W niektórych kinach i tak jest pusto około południa, to nas wpuszczano...

Myszkin. To z Dostojewskiego?

- Gdy cztery lata zjawił się w naszym życiu, próbowaliśmy różnych imion. Ale zareagował tylko na Myszkina. W pewnym stopniu się zgadza, bo troszkę to książę, troszkę idiota (śmiech). Oddala się, ale zawsze wraca, a mieszkamy tutaj, obok. Kiedyś zamówiłam taksówkę, Myszkin gdzieś pobiegł, wsiadłam i dopiero po chwili zorientowałam się, że jadę bez psa! Mieliśmy potem rozmowę, tłumaczyłam: 'Myszkin, ty musisz się pilnować! Masz w tym większy interes'. Innym razem został z tego powodu gwiazdą. Gdy mieszkałam niedaleko Hali Koszyki (popularne miejsce spotkań w stolicy – red.) poszłam z synem coś tam zjeść. Wyszliśmy, Myszkin znikł, wiadomo – zaraz wróci. Już w domu dostaję esemesa od koleżanki: „Dancewicz, podobno psa zostawiłaś na Koszykach!”. Okazało się, że ktoś go rozpoznał i szukali go już przez Facebooka. Wrócił, a następnego dnia dzwonią do mnie z popularnego portalu plotkarskiego: o co chodzi z tym psem? I czy to prawda, że go porzuciłam? Pojawił się tekst i tak Myszkin został celebrytą. Jest fascynujący, może powinnam prowadzić bloga „Przygody Myszkina i jego niefrasobliwej pani”?

Kto u pani gotuje?

- Nie przepadam za gotowaniem. Jurek, gdy był mały, był niejadkiem, ale został dopieszczony gastronomicznie za sprawą mojej mamy. Żartowałam, że ona jest „nadmatką”, a ja jestem od wykonywania poleceń. Tata Jurka też dobrze gotuje.

A co z miłością?

- Nie przepadam także za mówieniem o tym. Im więcej opowiada się o szczęściu, tym bardziej prosi się o kłopoty, szyderstwo. Jestem w świetnym momencie życia, chciałabym, by trwało to jak najdłużej. Natomiast lubię też być sama, nie odczuwam przymusu bycia z kimś. Nie uważałabym swojego życia za nieudane, gdyby tak się stało. A kiedy spotyka się tego kogoś, kogo się kocha i przytrafi się coś pięknego, to jest to taki ekstra bonus.

Dlaczego to świetny moment?

- Doceniam, że mam to, co mam. Wspaniałego syna, rodzinę, znajomych, pracę, z której jestem w stanie się utrzymać. Myszkin sobie biega. I mam swojego brydża. To wszystko mnie cieszy.

***

Rozmawiała Anna Ratigowska

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Renata Dancewicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy