Reklama
Reklama

Córka Zbigniewa Wodeckiego szczerze o rodzinnym dramacie! Nie sądziła, że był to ostatni dzień z tatą

Trudno uwierzyć, że minęły już trzy lata od śmierci Zbigniewa Wodeckiego (†67). Bliscy wybitnego muzyka chcą, by pamięć o nim trwała jak najdłużej, dlatego już niedługo odbędzie się odsłonięcie wyjątkowej wystawy poświęconej Wodeckiemu. Córka artysty zdecydowała się zdradzić kilka szczegółów dotyczących skweru w Krakowie, a także opowiedziała, jak wyglądały ostatnie dni ojca. Trudno się nie wzruszyć.

Maj to dla rodziny Wodeckich miesiąc szczególny. Szóstego zawsze obchodzili urodziny Zbigniewa, trzy lata temu tuż po nich zmarł. Z okazji 70-lecia artysty planowano wielką galę, odsłonięcie skweru na Plantach obok Starego Teatru, mieli świętować wraz z mieszkańcami Krakowa.

"Przez pandemię przesunięto wszystko na wrzesień" - wyjaśnia Katarzyna Wodecka-Stubbs. 

Wraz z rodzeństwem chce stworzyć poświęconą tacie wystawę. Skupują stare pocztówki dźwiękowe i inne pamiątki. Stale się czegoś o nim dowiadują. Był ojcem artystą na piedestale. 

Reklama

Cieszył się specjalnymi przywilejami. Żona karmiła go najlepszymi kąskami, a gdy komponował, w domu miała panować idealna cisza. 

Dzieci, czyli Katarzyna, Joanna i Paweł, musiały się dostosować. Rodzice posłali ich do szkół muzycznych, ale starali się nie ćwiczyć przy Zbigniewie gry na instrumentach. 

Posiadał słuch absolutny, denerwował się, wyłapując fałszywą nutę. Lekcjami swojej trójki się nie interesował, nie śpiewał im kołysanek do poduszki. 

Lubili, gdy z odbiornika Rubin płynęła do nich wieczorem melodia "Pszczółki Mai" (posłuchaj!). Cieszyli się, gdy tata wracał po długich nieobecnościach. Wówczas w niedzielne poranki, wspólnie leniuchowali, oglądali telewizję. Wiedzieli, że sławnym ojcem muszą się dzielić. Każdy spacer z nim kończył się rozdawaniem autografów. Gdy dorośli, miał z nimi świetny kontakt. 

Czytaj więcej na następnej stronie:

"Starał się być typem kumpla, dobrego przyjaciela" − wspomina Katarzyna. 

Pamięta chwile, gdy tata nagrywał filmiki z życzeniami dla jej koleżanek. 

"Nie wymigiwał się. Dla ludzi był taki sam, jak dla nas w domu. Naturalny i szczery" − podkreśla. 

Stale w ruchu, pracoholik. Rzadko chorował, nie wiedział, co to znaczy odwołać koncert. Występował nawet wtedy, gdy padał ze zmęczenia.

Przed zabiegiem wszczepienia by-passów przyjechał na tydzień do Krakowa. Miał czas dla dzieci, wnuków, jakże się ucieszyli! Biesiadowali, rozmawiali, śmiali się. 

"Kompletnie nie mieliśmy świadomości, że to pożegnanie" - opowiada córka. 

Tłumaczył, że operacja jest konieczna, bo poprawi mu jakość życia. Katarzyna przyjechała z ojcem do Warszawy. Zabieg się udał, ale ósmego maja nastąpił wylew. Skutków nie dawało się cofnąć przez kolejne dni. 

"Byłam przy nim do końca, cały czas. Wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu" − wspomina. 

Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie. 30 maja ukochane miasto pożegnało Zbigniewa Wodeckiego wielkimi oklaskami. Tylko bliscy wciąż nie wierzyli, że go z nimi nie ma. 

"Nadal czasem chcę do niego zadzwonić. Jakby żył. Nigdy o tacie nie zapomnimy" - podkreśla Katarzyna.

***
Zobacz więcej materiałów wideo:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Zbigniew Wodecki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy