Reklama
Reklama

Bogdan Rymanowski nie jest mężem idealnym! Jego żona musi wiele znosić!

Jako młodzieniec podobno śledził pan pasjami "Dziennik telewizyjny"?

Rzeczywiście, to były lata 70., 80. Z niecierpliwością czekałem na ten program. Oglądałem go z pełną świadomością, że prezentowane tam informacje to kłamstwa i manipulacje.

Nastolatek naprawdę był w stanie to ocenić? 

Przed telewizorem zasiadaliśmy całą rodziną i to rodzice mówili: "O, tego nie pokazali", "To zmanipulowali". Taką świadomość zyskałem więc dzięki mamie i tacie, którzy objaśniając mi świat, tłumaczyli, co jest dobre, a co złe. Wychowałem się w Nowej Hucie i na własne oczy widziałem to, czego nie było w telewizji. Wichry historii przetoczyły się przez dzielnicę. To prawda. Najpierw była pamiętna noc z 12 na 13 grudnia 1980 roku, potem trudne tygodnie, miesiące i lata. Niedaleko naszego domu dochodziło do demonstracji, pałowania, gazowania. To wszystko działo się tuż obok mnie, więc trudno było pozostać obojętnym. Czasem żartuję, że to polityka sama się o mnie upomniała. Zupełnie naturalnie zacząłem działać w Federacji Młodzieży Walczącej. Byłem nastolatkiem, kiedy pisałem do opozycyjnych gazetek młodzieżowych.

Reklama

Rodzice nie martwili się o młodego gniewnego? 

Bardzo się o mnie niepokoili, ale niczego nie zabraniali. Pamiętam jednak przerażony wzrok mojej mamy, kiedy wieczorem wychodziłem na miasto rozrzucać ulotki albo malować hasła na murach. Do dziś brzmią mi w uszach jej słowa: "Bogdan, tylko uważaj". Dobrze wiedziała, czym się zajmuję i, jak każdy kochający rodzic, bała się o mnie.

Czy ogromne doświadczenie zawodowe niweluje stres przed nagraniem? 

Od dwudziestu kilku lat funkcjonuję jako dziennikarz telewizyjny i radiowy, a mimo to pewien rodzaj napięcia nadal mi towarzyszy, gdy wchodzę do studia. Zawsze mam wrażenie, że nie jestem stuprocentowo przygotowany, ale kiedy zaczyna się program, stres zastępuje mobilizacja.

W rozmówcach stara się pan zawsze szukać dobrych stron? 

Moja mama wpisała mi kiedyś taką sentencję do pamiętnika: "Bądź dobry dla dobrych - bo dobrzy, bądź dobry dla złych, żeby się stali dobrzy". Politycy to też ludzie, więc staram się ich traktować z szacunkiem, ale to nie znaczy, że będę wobec nich mało dociekliwy. Nie jest moją intencją "zamordowanie" rozmówcy. Chcę go po prostu w trakcie wywiadu docisnąć i wydobyć jak najwięcej informacji. Mam na to swoje fortele. Nie zawsze zaczynam od serii niewygodnych pytań i strzelania nimi jak z karabinu maszynowego. Czasami warto wyjść od tych rozluźniających, żeby gość się otworzył.

Podobno rzadko bywa pan w domu. Żona Monika poznaje pana jeszcze? 

Jestem pracoholikiem, to prawda. Wychodzę wcześnie rano, a wracam koło 21.00. Kiedy jestem już w domu, to nie przestaję myśleć o pracy. Podobnie jest na wakacjach, bo dziennikarz musi zachować czujność, trzymać rękę na pulsie. Niestety, bycie żoną lub mężem osoby, która pracuje w mediach to droga przez mękę. Gdy zadzwoni szef, trzeba rzucić wszystko i jechać do redakcji. 

Słyszałam, że nawet po powrocie do domu nie wychodzi pan z roli...

To prawda, żona często mówi mi: "Przestań przeprowadzać ze mną wywiad, porozmawiaj normalnie". 

Pana żona musi mieć anielską cierpliwość.

Monika to anioł. Na dodatek nie jestem dobry w kwestiach technicznych, więc kiedy budowaliśmy dom, to organizacja była na jej głowie. To ona dogadywała się z fachowcami, wszystko załatwiała i świetnie sobie z tym poradziła. Jest wspaniałą i najukochańszą kobietą na świecie.

W ubiegłym roku obchodziliście 25-lecie ślubu. Jak uczciliście tę wyjątkową rocznicę? 

Spędziliśmy ją w fantastycznym miejscu - w Rzymie. Z Wiecznego Miasta mamy najpiękniejsze wspomnienia, dlatego chętnie tam wracamy. Zawsze odwiedzamy bazylikę św. Piotra. Przeżyłem tam też bardzo trudne zawodowo chwile, kiedy odchodził Jan Paweł II. Najpierw luty i marzec 2005 roku. Ojciec Święty był już bardzo chory i pojechał do szpitala. A potem 2 kwietnia, gdy dziennikarze z całego świata relacjonowali te najtrudniejsze momenty. Każdy z nas musiał być przygotowany na to, że będzie musiał przekazać widzom rozdzierającą serce wiadomość, że Jan Paweł II nie żyje. Większość z nas miała poczucie, że odchodzi nie tylko wielki Polak, ale przede wszystkim ktoś bardzo nam bliski.

Nie kryje się pan z tym, że jest osobą wierzącą.

Nie lubię się z tym obnosić, bo nie jestem ekshibicjonistą. Jeżeli jednak ktoś mnie o to zapyta, tak jak dziś pani, to odpowiadam: Wiara jest dla mnie bardzo ważna. To kotwica, która w tym całym szaleństwie medialnym trzyma mnie przy życiu. Wychodzę jednak z założenia, że o naszej wierze zaświadczają czyny, a nie słowa.

Jakie relacje ma pan ze swoimi dziećmi?

Najmłodszy syn Karol ma 17 lat, córka Julia - 20, a najstarsza Aleksandra - 24 lata. Jeżeli chodzi o kwestie zawodowe, przynajmniej na razie, nie poszli w moje ślady, ale też ich do tego jakoś specjalnie nie zachęcałem. Mam z nimi bardzo dobre relacje, choć nie jestem idealnym ojcem. Żałuję, że nie poświęcałem im więcej czasu. Starałem się, żeby ten z nimi spędzony był intensywny i po prostu fajny.

A jakie wartości starał się im pan przekazać?

Te same, które zaszczepiła we mnie moja mama. Żeby byli dobrymi ludźmi.

***
Zobacz więcej materiałów wideo: 

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Bogdan Rymanowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy