Reklama
Reklama

Beata Tyszkiewicz szaleńczo go kochała! Jego tragiczna śmierć wstrząsnęła aktorką

Gdziekolwiek się pojawiała, przyciągała spojrzenia. Emanowała niewymuszoną elegancją, a arystokratyczna uroda dopełniała całości. Nie inaczej było, gdy pod koniec lat 50. przestąpiła progi warszawskiej szkoły teatralnej, otoczona nimbem sławy po udanym debiucie w filmowej "Zemście". 

Beata Tyszkiewicz, zachęcona sukcesem, postanowiła nauczyć się aktorskiego fachu. Na równolatków, kolegów z roku nie zwracała uwagi. Po tym, jak obracała się wśród gwiazd kina, sprawiali wrażenie nieopierzonych i niepewnych siebie. Co innego student 4. roku, cieszący się uznaniem profesorów Józef Łotysz. 

Reklama

Pięć lat od niej starszy, na początku nie myślał o scenie. Pracował w "Gazecie Poznańskiej". Miał do tego smykałkę, ale to na deskach teatru i przed kamerą czuł się jak ryba w wodzie. Inteligentny, dowcipny, charyzmatyczny, a przy tym obdarzony szelmowskim uśmiechem i bujną czupryną mógł przebierać we wpatrzonych w niego dziewczętach. 

Za punkt honoru wziął sobie, by zdobyć piękną Beatę. Nie było to trudne. Imponował jej wiedzą, uwielbiała ich przekomarzanki. Już przy pierwszej rozmowie wszyscy dostrzegli, że między nimi iskrzy. 

Przepowiadano im karierę, nawet gdy Tyszkiewicz skonfliktowała się z kadrą uczelni. Na związku pary jak z obrazka pojawiały się jednak pierwsze rysy. Wielu się dziwiło, że obdarzona silnym charakterem Beata pozwala się kontrolować Józkowi. Nawet gdy robił jej sceny zazdrości, brała to za potwierdzenie siły łączącego ich uczucia.

A on jeździł za nią na plany filmowe, podejrzliwie traktował każdy komplement, którym ją obdarowywano, czy choćby niewinny bukiet kwiatów... 

"Józek był przystojny, zdolny, ale okropny nicpoń. Nie miałam pojęcia, że można tak traktować drugą osobę" - przyznawała. - "Te pierwsze uczucia niepotrzebnie nas warzą. W naszą promienność wkrada się gorycz. A my upieramy się przy nich, bo bronimy swojej niezależności, wyboru. Kobiety stać na uczucia mierzone własną miarą, dopiero gdy są niezależne". 

W końcu czara goryczy się przelała. Rozstała się z zaborczym mężczyzną. Ale nawet gdy wdała się w romans z Andrzejem Łapickim, nie przestała myśleć o Józku. Blisko dekadę później, u boku Andrzeja Wajdy, wspomnienie o dawnym ukochanym zbladło. 

Została matką Karoliny, dużo pracowała, urządzała z mężem wymarzony dworek w Głuchach. Codzienność nie mogła się jednak równać z niespełnionym uczuciem. 

"To była tęsknota z gatunku beznadziejnych i niezrozumiałych. Po prostu miłość" - opowiada jej koleżanka. 

W 1970 roku Beata Tyszkiewicz znów była wolna, ale Józef miał już żonę. Był też znany z nadużywania alkoholu. 

Rok później zginął w tajemniczych okolicznościach. W stolicy krążyły plotki o powiązaniach żony aktora, stewardesy, z gangiem przemytników oraz o nim jako przypadkowej ofierze... Aktorka ogromnie przeżyła jego śmierć. Jej serce nie pogodziło się z tą stratą. 

"Przyznawała w prywatnych rozmowach, że to on był jej największą miłością. Uważała, że nikt jej nigdy tak nie kochał" - zdradza znajoma gwiazdy.

***
Zobacz więcej materiałów wideo: 

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Beata Tyszkiewicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy