Reklama
Reklama

Artur Barciś niechętnie wraca do tych dramatycznych chwil. Modlitwa zdziałała cuda!

Jego dzieciństwo naznaczyły bieda, choroba ojca i tęsknota. Artur Barciś (63 l.) nigdy nie stracił jednak wiary i mówi, że życie pełne jest cudów.

Piękne wnętrze świątyni, zapalone świece, zapach kadzidła, złote szaty liturgiczne i wspaniała ceremonia robiły na uduchowionym chłopcu ogromne wrażenie.

"Byłem wtedy bardzo religijny i kościół jawił mi się jako wspaniały teatr" – opowiada Artur Barciś w książce „Rozmowy bez retuszu”. 

Jego dzieciństwo nie należało jednak do sielskich. Był chorowity, drobny, więc rówieśnicy często go wyśmiewali. Wychował się w biednym domu. 

Tata był magazynierem w Częstochowie, a mama pracowała w kasie biletowej na dworcu w Mykanowie. Choć z trudem wiązali koniec z końcem, to udawało im się utrzymać rodzinę.

Reklama

Wszystko zmieniło się, gdy ojciec aktora ciężko zachorował na gruźlicę. Bojąc się o bezpieczeństwo dzieci, Barcisiowie zdecydowali się wysłać je do położonego w Karkonoszach prewentorium, czyli zakładu leczniczego. 

Artur był wtedy uczniem drugiej klasy podstawówki, a jego młodszy brat – przedszkolakiem. 

Czytaj dalej na następnej stronie...

Przed wyjazdem wraz z mamą odwiedził chorego w szpitalu. Widok leżącego w łóżku ojca, wysmarowanego fioletową substancją, był wstrząsem. Zapamiętał, że po powrocie do domu padli na kolana.

"Klęczeliśmy przed wielkim, świętym obrazem i modliliśmy się, żeby przeżył" – wspomina.

Artysta po latach przyznał, że niechętnie wraca do czasów rozłąki z rodzicami. W prewentorium bardzo za nimi tęsknił. Założył specjalny zeszyt, w którym odznaczał dni pozostałe do opuszczenia placówki. Na domiar złego został rozdzielony z bratem, który znalazł się w innej grupie. 

Ale przede wszystkim niepokoił się o tatę, o którym nie miał żadnych wieści.

Codziennie wieczorem modlił się o jego zdrowie. Kiedy minęły trzy miesiące pobytu w Karkonoszach, cieszył się, że wreszcie wróci do domu.

"Ostatni tydzień to z Jackiem liczyliśmy każdą godzinę, kiedy mama przyjedzie i nas stamtąd zabierze. Po czym przyjechała i przedłużyła nam pobyt o kolejne trzy miesiące" – mówi ze smutkiem. 

W efekcie spędzili tam pół roku.

"Pamiętam, jak trzymałem się kraty w oknie i darłem się potwornie, widząc mamę, która płacząc, wychodzi przez główną bramę" – zdradza.

Wreszcie rodzicielka przybyła i kazała im się pakować. W domu czekała niespodzianka. W progu powitał ich uśmiechnięty tata, który po wielu miesiącach leczenia czuł się dobrze! 

Barciś wierzy, że jego powrót do zdrowia to cud. Jest też przekonany, że talent aktorski to dar od Stwórcy. 

Czytaj dalej na następnej stronie...

Od dziecka uwielbiał występować. Brał udział w konkursach recytatorskich. Kiedy stał przed większym audytorium i pięknie deklamował wiersz, czuł się szczęśliwy. Pewnego razu uczestniczył w spotkaniu z Danielem Olbrychskim. 

Pod koniec można było porozmawiać z aktorem. Czuł tremę, ale odważył się zagaić gwiazdora.

"Po tym, jak zadałem pytanie, człowiek, który siedział na widowni, powiedział do moich koleżanek coś, czego ja do tej pory nie jestem w stanie zrozumieć: 'Ten chłopak będzie słynnym aktorem'"– opowiada Artur.

Po latach próbował się dowiedzieć, kim był ten mężczyzna, ale mu się nie udało...

Za cudowne zrządzenie losu uznaje też chwilę, gdy poznał obecną żonę, Beatę. Spotkali się w 1984 roku na planie serialu, w którym Barciś grał. Ona była asystentką montażystki.

Bardzo szybko między nimi zaiskrzyło. Dwa lata później, 7 czerwca, pobrali się. Ceremonia odbyła się w kościele Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny na Nowym Mieście.

"Beba tam była chrzczona, tam też brali ślub jej rodzice... I tam później ochrzciliśmy naszego syna Franka" – wspomina wzruszony Artur.

I dodaje, że błogosławieństwo miało niezwykłą moc, bo w tym roku świętowali z żoną 33. rocznicę ślubu.


***

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Artur Barciś
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy