Reklama
Reklama

Zbigniew Wodecki: Jego największą słabością były kobiety

Zbigniew Wodecki (†67) zostawił po sobie pustkę niemożliwą do zapełnienia. Był człowiekiem niezwykle ciepłym, pogodnym, z ogromnym dystansem do siebie. Nie krył swoich słabości, od których, jak każdy człowiek, nie był wolny. A bodaj największą z nich były kobiety...

- Legendy, że Wodecki to Casanova, że ciągle ma nowe romanse i kochanki, mijają się z prawdą. Jestem człowiekiem zakompleksionym, nigdy pierwszy nie startowałem do dziewczyny - zapewniał. Ale sam chyba w to nie za bardzo wierzył. Mówił tak zapewne ze względu na najbliższych, których bardzo kochał. Przede wszystkim żonę Krystynę. Zawsze chwalił jej mądrość i podkreślał, że dzięki niej rodzina trwała pół wieku.

Poznał ją w legendarnej krakowskiej Piwnicy pod Baranami, kiedy miał zaledwie 19 lat. Występował wówczas w zespole Ewy Demarczyk i gdy zobaczył Krystynę na widowni po raz pierwszy, z emocji tak pociągnął smyczkiem po skrzypcach, że aż pękła mu struna.

Reklama

Dwa lata później się pobrali. Małżonkowie doczekali się trójki dzieci. Zbigniew Wodecki twierdził, że romansów nie wypada mu mieć. Ale wtajemniczeni wiedzą swoje. Żona zrezygnowała z kariery, poświęciła się domowi, wychowywaniu dzieci. Tymczasem artysta z dala od domu miał swoje fascynacje. Natomiast nigdy nawet nie myślał o porzuceniu rodziny. Niektórzy jego przyjaciele pamiętają, że w pewnym czasie nie krył wielkiego sentymentu do zjawiskowo pięknej aktorki Ewy Sałackiej (†49 l.).

Po jej rozwodzie z reżyserem Krzysztofem Krauze (†61 l.) fascynacja przerodziła się w coś więcej. Ponieważ jednak Wodecki był żonaty, nie przyznawał się do tego uczucia. A było ono gorące i burzliwe.

Ewa Sałacka była rozżalona, gdy zrozumiała, że nie ma szans na zbudowanie z muzykiem prawdziwej rodziny. Nie była zainteresowana romansami. Po rozwodzie szukała stabilnego związku, w którym byłaby tą jedyną. Kiedy okazało się, że jest inaczej, szybko doprowadziła do zerwania. Zawsze lubiła klarowne i czyste sytuacje.

- Zbyszek bardzo żałował tego rozstania. Oboje długo boczyli się na siebie. Dopiero kiedy Ewa odnalazła szczęście w drugim małżeństwie i nabrała dystansu do całej historii, mogli znów rozmawiać jak przyjaciele - mówi przyjaciółka aktorki.

Równo 12 lat temu Zbigniew Wodecki, jak wiele innych osób, przeżył szok, kiedy dowiedział się, że jego dawna miłość nie żyje. Nagła śmierć Ewy Sałackiej w lipcu 2006 roku wydawała się nierealna. Nikt nie mógł w nią uwierzyć. Pełna energii, roześmiana, z głową pełną marzeń i nowych pomysłów aktorka, mama 12-letniej wtedy Matyldy, miała wszystko, o czym może marzyć kobieta. Niezwykłą urodę, pozycję zawodową, wyczekane dziecko i kochającego męża. Wysoka, smukła i zgrabna, oryginalnie ubrana, z burzą rudych włosów, pogodna i dowcipna - zawsze znajdowała się w centrum uwagi. Mężczyźni nie mogli oderwać od niej wzroku, zawsze była adorowana.

Tego feralnego lata wyjechała do domku rodziców nad Zalewem Zegrzyńskim. Sięgnęła po szklankę z sokiem. Nie zauważyła, że pływała w niej osa, na której jad była uczulona. Mimo natychmiastowej pomocy udzielonej jej przez męża, lekarza stomatologa i znajomej anestezjolog, która wypoczywała po sąsiedzku, nie udało się uratować jej życia.

Wstrząs anafilaktyczny był tak silny, że aktorka zmarła w drodze do szpitala. Mąż pani Ewy, Witold Kirstein, z trudem wracał do normalnego życie po tamtej tragedii. Dla Zbigniewa Wodeckiego przedwczesne odejście dawnej miłości również było bardzo trudnym doświadczeniem. Dopóki żył, wspominał ją z wielkim żalem...

***

Zobacz więcej materiałów:

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Zbigniew Wodecki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy