Reklama
Reklama

Wojciech Błach: Marzę o trójce dzieci

Wiele razy był na życiowym zakręcie. Wreszcie spotkał miłość, dzięki której odnalazł swoje miejsce na ziemi.

Przed laty z myślą o dużej rodzinie za pożyczone pieniądze kupił i wyremontował wiejski dom w powiecie pińczowskim. - W salonie postawiłem wielki stół z dziesięcioma krzesłami - wyznał Wojciech Błach (44 l.). Dzięki żonie Agnieszce dawne marzenia nabierają dziś realnych kształtów.

Od niedawna jest Pan mężem, nosi obrączkę. Jak wspomina Pan ślub i wesele?

- Oboje z żoną czujemy się fantastycznie. Wszystko odbyło się według tradycyjnego rytmu. Najpierw zaręczyny, które miały miejsce w Berlinie, gdzie pojechaliśmy na kilka dni. Potem przygotowaliśmy się do przysięgi małżeńskiej. Ślub odbył się w kościele, na weselu byli najbliżsi, rodzina i przyjaciele. Ślubowaliśmy w maju, latem spędziliśmy miodowy miesiąc, chociaż nie udało się nam wyjechać na tak długo. Byliśmy po tygodniu w różnych miejscach. Potem nastąpił etap jesiennego zbierania plonów do gniazda, a teraz mamy długie zimowe wieczory. Czyli wszystko zgodnie z naturalną koleją rzeczy.

Reklama

Dlaczego zdecydował się Pan na ślub w kościele?

- Przy Agnieszce poczułem, że to jest absolutnie naturalne. To była świadoma i przemyślana decyzja. Dla mojej żony tradycja, wartości i religia są bardzo ważne. Istotne jest też, że ja przecież do tej pory nie miałem ślubu kościelnego i też w tym upatruję jakiegoś znaku. To przeznaczenie. Może wcześniej nie byłem przekonany, że to jest właśnie to. Natomiast teraz przy Agnieszce czuję się na właściwym miejscu.

Pana 5-letni syn Bruno ze związku z Kamillą Baar też miał ważną rolę do odegrania w czasie ceremonii...

- Tak, ubrany w elegancki garnitur podawał obrączki. Bardzo przeżywał ślub taty, ale zadbałem o to, by wszystko odbyło się zgodnie z jego rytmem. Bruno miał czas oswoić się z nową sytuacją, zaakceptować i polubić Agnieszkę. Teraz powoli układa sobie w głowie, że Agnieszka jednak nie będzie jego dziewczyną...

Marzył Pan o pełnej, wielkiej rodzinie. Czy ma Pan wizję, jak duża miałaby ona być?

- Nie chciałbym zapeszać. Ale wzięliśmy ślub, żeby być rodziną. Dostaliśmy od siły wyższej życie - jedno Agnieszka, jedno ja. Żeby trwało, trzeba je przekazać dalej. Dla żony macierzyństwo jest bardzo ważne. Mówi, że jest na nie gotowa. Dlatego dwójka dzieci to minimum, ale lepsza na pewno będzie trójka. Dopiero wtedy możemy zacząć rozmowę o jakimś przyroście naturalnym. Ale żeby pomóc tym, którzy mają inne plany na życie i nie chcą dzieci, to optymalna byłaby czwórka...

To ostatecznie jaka liczba dzieci Pana satysfakcjonuje?

- Według mnie rodzina Europejczyków 2+2, to jest takie minimum na przetrwanie. Jesteśmy ginącym kontynentem, nasza przyszłość to dzieci. Oczywiście trzeba je potem w miłości, mądrości wychowywać, samemu dając przykład swoją postawą wobec życia. A to przecież łatwe nie jest! Dla mnie osobiście trójka dzieci byłaby akurat.

Mimo poważnych planów rodzinnych, jest Pan niespokojnym duchem, trudno Panu wytrzymać w jednym miejscu.

- Ja nie jestem niespokojnym duchem! Według mnie spokój ducha to najważniejsza konieczność w osiąganiu szczęścia. O tę wewnętrzną harmonię i spokój ducha bardzo dbam. Natomiast uwielbiam podróżować, ale niekoniecznie na drugą półkulę. Wystarczy, że wyjadę 50 kilometrów od Warszawy. Poznawanie siebie w innych okolicznościach, konieczność ciągłego zmieniania swoich przyzwyczajeń, osądów, swojego komfortu, poznawanie siebie w relacji z innymi ludźmi, z inną kulturą - to w podróżach jest tą najważniejszą wartością. Poznawanie buduje moją świadomość, a to daje mi spokój ducha.

A interesują Pana takie wczasy, by poleniuchować w słońcu na leżaku?

- Na takich wakacjach w stylu all inclusive z żoną byliśmy - sączyliśmy drinki, leżąc na leżakach nad oceanem i czytaliśmy książki. Ale wybraliśmy się też pod namiot na festiwal muzyczny Opener w Gdyni, więc można powiedzieć, że obie formy wyjazdów nam nie straszne. Agnieszka też lubi podróżować. Razem odwiedziliśmy też Chorwację, przez miesiąc zwiedzaliśmy Japonię. A plany mamy rozliczne. Chcemy polecieć na Islandię, przejechać Słowenię na rowerach. Myślimy o Czarnogórze, Rumunii. Jednak to wszystko kosztuje, więc próbujemy żyć skromnie, by starczyło na spełnienie naszych podróżniczych marzeń.

Czy Pana żona ogląda serial "Na Wspólnej", w którym Pan gra Wojtka Szulca?

- Nasze życie nie kręci się wokół telewizora. Raczej wolimy chodzić do kina. Agnieszka studiuje anglistykę, ale zainteresowana jest aktorstwem, skończyła prywatne kursy aktorskie. Zresztą poznaliśmy się w teatrze Imka, gdzie została zaangażowana do jednej ze sztuk. Pamiętam, że jeszcze na początku naszej znajomości zrobiliśmy sobie wspólny internetowy seans. Najpierw obejrzeliśmy Teatr TV z moim udziałem, a potem fragmenty innych seriali, a na końcu wylądowaliśmy u Żanety i Wojtka Szulców z "Na Wspólnej". Sam siebie nie oglądam, nie czuję się wtedy komfortowo. Na szczęście w ten wieczór butelka wina pomogła mi znieść samego siebie na ekranie.


Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Wojciech Błach
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy