Reklama
Reklama

Tomasz Zubilewicz: Czuwa nade mną Opatrzność

Podczas pobytu za granicą skradziono mu dokumenty i bilet lotniczy. Do kraju wrócił tylko dzięki pomocy... Opatrzności Bożej. "Stwórca przemawia przez różne osoby, różne sytuacje" - tłumaczy pogodynek TVN.

Z żoną Violettą tworzycie zgrany duet od 30 lat.

Tomasz Zubilewicz: - Rzeczywiście, mamy długi staż małżeński. Ogromne znaczenie dla nas ma fakt, że wzięliśmy ślub kościelny. Przysięga, którą składa się przed ołtarzem, zobowiązuje. Niezależnie od wszystkiego jesteśmy za siebie nawzajem odpowiedzialni, także w wymiarze duchowym. W małżeństwie bywa tak jak w życiu: są chwile piękne, ale czasem trzeba się też zmierzyć z problemami. Dzięki przeświadczeniu, że ślubowaliśmy sobie miłość w obliczu Boga, jest nam łatwiej pokonywać przeciwności losu.

Reklama

Jesteście do siebie podobni?

- Uzupełniamy się z Violą - ona mocniej stąpa po ziemi, więcej rzeczy jest w stanie przewidzieć, czasem ją to przeraża (śmiech). Kiedy czymś się za bardzo niepokoi, staram się ją uspokoić. Zawsze powtarzam, że wszystko zmierza do dobrego. Optymistyczna postawa ułatwia mi załatwianie wielu spraw. Wiem też, że moje podejście do życia wynika z tego, że jestem osobą wierzącą. Świadomość, że po przekroczeniu tego ziemskiego progu coś jeszcze nas czeka, dodaje mi na co dzień otuchy. Wielokrotnie odczuwałem opiekę Opatrzności.

Może pan podać jakieś przykłady?

- Kiedyś byłem z rodziną na wycieczce w Krakowie. Szliśmy ulicą, w pewnym momencie poczułem mocny impuls, żebyśmy wszyscy przeszli na drugą stronę. Chwilę później spadła doniczka z okna wysokiego piętra. Cudem nikomu nic złego się nie stało. Innym razem, podczas pobytu za granicą, skradziono mi dokumenty i bilet lotniczy. Miałem problem z powrotem do domu. Nie mogłem przebrnąć przez formalności w biurze podróży. Trwało to cztery dni. Kiedy byłem już zdesperowany, wyszedł do mnie jeden z urzędników, Hindus, i zapytał, czy jestem wierzący? Potwierdziłem, a on powiedział: "To zaufaj swojemu Bogu". Dało mi to do myślenia. Zrozumiałem, że w tym zamieszaniu zapomniałem o tym, że czuwa nade mną Opatrzność. Sprawy związane z paszportem i biletem lotniczym zaczęły się prostować i wyleciałem planowo. Stwórca przemawia przez różne osoby, różne sytuacje.

Pana dzieci są już dorosłe. Jakimi zasadami kierowaliście się, wychowując je?

- Staraliśmy się bardzo uważnie organizować im wolny czas, wakacje, ferie, zachęcaliśmy do różnych pozalekcyjnych zajęć. Dzięki temu mogliśmy wysondować, co ich interesuje, i trochę pokierować ich przyszłą karierą. Oboje mają kreatywne zawody. Córka Marta zajmuje się śpiewem i wizażem, syn Łukasz - rysunkiem i grafiką komputerową.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Jakim jest pan dziadkiem?

- Szczęśliwym! Doczekaliśmy się czwórki wnucząt: Gutek ma 5 lat, Józia 3 lata i 5 miesięcy, Joszko 2 lata i 3 miesiące, a Teodor 9 miesięcy. Odkąd są na świecie, pojawiły się kolejne wyzwania, na nowo poznajemy radość życia. Poświęcamy im sporo uwagi. Mieszkamy pod Warszawą, mamy ogród
w którym spędzamy z wnukami mnóstwo czasu. Dzieciaki są bardzo aktywne - gramy w piłkę, chodzimy na spacery, jak jest ciepło, korzystamy z basenu. Gutek ma świetną koordynację ruchową, lubi futbol, trenuje zapasy. Józia z kolei uwielbia opowiadać niesamowite historie, może zostanie pisarką (śmiech). Dzieciaki sprawiają też, że relacje się pogłębiają, dzięki nim więcej się ze sobą spotykamy, choć tego czasu jest zawsze za mało. Często z żoną omawiamy sobie najzabawniejsze chwile z wnukami z danego dnia i planujemy kolejne wspólne wypady.

Wiem, że kocha pan podróże. Pana wyprawa marzeń?

- Jestem z wykształcenia geografem, uwielbiam podróżować. Kiedy byłem młodym chłopakiem, marzyłem o tym, żeby zobaczyć, co jest za żelazną kurtyną. Inny, niesocjalistyczny świat. Jako 14-latek pojechałem do Anglii, ujrzałem inaczej zorganizowane życie: sklepy z pełnymi półkami, ekstrasamochody i ludzi, którzy mogą mówić, co chcą. Do Wielkiej Brytanii nadal mam wielki sentyment, ale teraz chciałbym wyruszyć wraz z żoną do Australii. To olbrzymi, piękny kontynent. Odwiedziłbym też chętnie Nową Zelandię. Dużo jeździmy, mamy przekonanie, że tego, co razem przeżyjemy, nikt nam nie zabierze. To nasze wspólne uczucia i odkrywanie świata.

A jakie ma pan marzenia?

- Chciałbym mieć więcej wolnego czasu! Wykorzystałbym go m.in. na naukę gry na perkusji. Jestem czuły na muzykę, myślę, że mam to po ojcu. Pięć lat byłem związany z chórem. Zdałem też egzaminy do średniej szkoły muzycznej. Niektóre utwory robią na mnie niesamowite wrażenie. Jeśli akurat jadę autem, to muszę się zatrzymać, zamykam oczy i słucham. Dźwięki oddziałują na wyobraźnię i wnętrze. Kiedy słyszę muzykę pod czas rozmowy z drugą osobą, to się wyłączam, przerywam dialog i skupiam się melodii.

Wspomniał pan o tacie. Byliście blisko?

- Tata śpiewał w chórze, na pewno przekazał mi miłość do muzyki. Bardziej związany byłem jednak z mamą, Ireną. Przekonywała nas, że trzeba być w życiu uczciwym. Uczymy tego też nasze dzieci i wnuki. Z domu rodzinnego zapamiętałem także wspólne jesienno-zimowe wieczory, które budowały piękną międzypokoleniową relację.

Jak spędza pan wolny czas?

- Mam go niewiele. Ale staram się wykorzystywać go na czynny relaks. Gram z kolegami w piłkę nożną, biorę udział w biegach krótkodystansowych, biję swoje rekordy. Wychodzę z założenia, że w życiu potrzebujemy małych sukcesów. Rozmawiała: Kinga Frelichowska

Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy