Reklama
Reklama

Tajemnica małżeństwa Krzysztofa Tyńca. Dziś już wiadomo, dlaczego nigdy nie mówi o żonie!

Żona jest jego pierwszą, wielką miłością. Krzysztof Tyniec (63 l.) poznał ją jako nastolatek, poślubił na studiach. I choć rzadko miał dla niej czas, tworzą udany związek.

O swojej żonie, Jagodzie, Krzysztof Tyniec (63 l.) w wywiadach nie opowiada. Obiecał jej to przed laty, zanim stał się znanym aktorem.

Jednak, pytany o rodzinę, za każdym razem powtarza: "Jestem szczęściarzem".

Swą drugą połówkę poznał w kościele, gdy oboje mieli po szesnaście lat. Krzysztof występował w zespole muzycznym.

Z podwyższenia zauważył w drugiej ławce śliczną buzię. Od razu zaświeciły mu się oczy. 

"Pomyślałem 'Jaka cudowna dziewczyna'. O dziwo, ja także się jej spodobałem" – wspomina. 

Zaczęli się spotykać. Nawet przez myśl im wtedy nie przeszło, że to młodzieńcze zauroczenie przerodzi się w dojrzałą miłość i przetrwa 42 lata. 

Reklama

Zwłaszcza, że Krzysztof nie znał tradycyjnego modelu rodziny. Gdy chłopiec miał 1,5 roku, jego ojciec odszedł. Wkrótce ożenił się ponownie.

Mama też ułożyła sobie życie u boku kolejnego partnera, urodziła córkę. Krzysia wychowywał ojczym.

Aktor dobrze go wspomina, bo nie próbował zastąpić mu taty, za to gdy malec chciał pogadać, zawsze znajdował dla niego czas. 

Matka pracowała w kopalni, wracała zmęczona. Dzieci pomagały więc w domu, miały przydzielone obowiązki.

Krzysiek nosił węgiel, palił w piecu, siostra sprzątała. Mieszkali na obrzeżach Nowej Rudy, koło Wrocławia. 

Budynek stał przy kościele, przed wojną należał do zakonnic. Krzysztof zaglądał do pobliskiej świątyni, choć początkowo religia kojarzyła mu się w traumą. 

Dwa razy oblał egzamin dopuszczający do Pierwszej Komunii Świętej. Potem został ministrantem. 

Mama w głębi duszy marzyła, że gdy syn dorośnie, będzie górnikiem. Poważnie myślał o przyszłości, więc wybrał technikum elektroenergetyczne w Zgorzelcu, gdzie mieszkał jego ojciec. 

Szybko przekonał się, że przedmioty ścisłe go nie pociągają. Zamiast ślęczeć nad rysunkiem technicznym, wolał chodzić do prowadzonego przez polonistkę salonu poezji i na próby amatorskiego Teatru Ziemi Zgorzelskiej. 

Zaczął rozważać zdawanie do szkoły teatralnej i powiedział o tym rodzicom. Ojciec nie był zachwycony, po cichu liczył, że kiedyś przekaże synowi prowadzoną przez siebie restaurację. 

Gdy Krzysztof dostał się na aktorstwo, cieszyła się głównie ukochana, Jagoda.

Wspierała go we wszystkim, trzymała za niego kciuki. Także jest humanistką, poszła na historię sztuki. Pobrali się na trzecim roku studiów. 

Wydawało się, że potem wszystko pójdzie jak z płatka. Krzysztof brawurowo zagrał w przedstawieniu dyplomowym, zaproponowano mu angaż w warszawskim Teatrze na Woli. 

Miał nawet szansę na mieszkanie, ale... odmówił. Zdecydował się na teatr eksperymentalny w Słupsku, który okazał się tylko artystyczną przygodą. 

Gdy wrócił do Warszawy, okazało się, że być może przegapił pierwszą szansę na karierę. Dostał etat we Współczesnym, ale grał niewiele. Tymczasem musiał utrzymać rodzinę, na świecie pojawiły się dwie córki: Paulina i Karolina. 

Żeby jakoś związać koniec z końcem, sprzedawał na bazarze rajstopy przysłane z NRD przez teściową.

Chodził też od sklepu do sklepu oferując jedwabne koszule szyte przez żonę. Zacisnęli zęby i przetrwali trudny czas. 

"Wszystkiego musieliśmy dorabiać się sami. Nikt nam niczego nie dał. Zresztą nie było takiej możliwości, abyśmy przejęli dobra materialne od rodziców" − wspomina aktor. 

Z czasem udowodnił, że ma talent i dostawał coraz więcej propozycji pracy. Nauczony poprzednim doświadczeniem, rzadko odmawiał. 

"Trzeba dużo pracować, aby coś mieć" − tłumaczy.

W domu bywał więc gościem. Chodzenie na wywiadówki, wychowanie córek spadło całkowicie na barki żony. Ledwo wiedział, do których poszły szkół. Zdarzało się, że Jagoda się buntowała. 

"Raz mnie zapytała: „Czy możesz mieć chociaż wolne poniedziałki dla nas? Bo nie ma cię w domu od 25 lat” – wspomina. 

Obiecał jej poprawę, ale trwała krótko. Nie ukrywa, że jest pracoholikiem. Wystarczył telefon, by ruszył do radia, na plan serialu, filmu, do studia dubbingowego

"To moje największe hobby. Trzeba bardzo dużo wyrozumiałości, by być przez wiele lat z takim człowiekiem jak ja" − zdradza Tyniec. 

Gdy intensywnie pracuje, potrafi całkowicie się wyłączyć z codziennego życia. 

"Staję się roztargniony. Płacę na przykład za zakupy, ale zapominam je zabrać ze sklepu. Zostawiam gdzieś torbę, telefon. Wsiadam do taksówki i jadę w inne miejsce niż zamierzam" − przyznaje skruszony.

Podkreśla, że jego małżeństwo przetrwało dzięki żonie, która jest uosobieniem wyrozumiałości i tolerancji. Często go prosi: − Premierę już miałeś, więc wróć do nas, bądź!

Ostatnio postanowił wziąć życie w swoje ręce. Zaplanował już wolne w każdy poniedziałek do końca roku.

Chce w końcu spędzić więcej czasu z bliskimi. Lubią uprawiać z żoną nordic walking, wycieczki rowerowe i podróże po Europie. 

Ważne są dla nich chwile spędzane z wnukami. Córki dawno skończyły studia. Paulina jest mamą trójki dzieci, Karolina ma synka. 

Dziadkowie szaleją na ich punkcie. Krzysztofowi Tyńcowi rodzina się udała. Gdyby mógł cofnąć czas, znów chciałby spotkać swoją żonę. 

"Nie myślę, co mnie ominęło, ale raczej co bym stracił, gdybym wybrał kogoś innego" − podkreśla z przekonaniem i miłością.

***

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Krzysztof Tyniec
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy