Reklama
Reklama

Stanisława Celińska: Zatrzymać czas, cieszyć się

Stanisława Celińska (73 l.) zniknęła z show-biznesu. Na czas koronawirusa zaszyła się na działce, w domku letniskowym. Jak mówi, łapie oddech, opiekuje się roślinami. Po pandemii czeka ją dużo pracy, ma bowiem do spłacenia kredyt. - Umawiam się z Bogiem, żeby mnie zostawił na ziemi do 140. roku życia - mówi ze znanym sobie poczuciem humoru.

Co u pani słychać?

- Dziękuję, dobrze. Moje plany z powodu koronawirusa uległy wprawdzie zmianie, ale nie narzekam. Od dwóch miesięcy mieszkam w domku letniskowym na działce. Mam tu dużo pracy, nie tylko ogrodniczej. Piszę, czytam, planuję przyszłość, a towarzystwa dotrzymują mi dwa ukochane psy. 

A jak zdrowie? 

- Mam takiego wspaniałego bioenergoterapeutę, który zawsze mi powtarza: "Niech pani nie myśli co panią boli, tylko co ma pani dzisiaj zrobić". Zaś moja pani profesor ze szkoły teatralnej zawsze powtarzała starożytną sentencję: "Każdego dnia jedna kreska", czyli każdego dnia zrób coś twórczego.  

Reklama

Ale starość za rogiem...

- Wszystko zależy, jak podchodzi się do tematu. Niektórzy, mając 16 lat, czują się staro, a inni w wieku 99 lat mają w sercu młodość. Dla mnie starość ma dużo plusów: mądrość, duchowość, wewnętrzny spokój, dystans do świata. A pamiętam, jak mając niewiele ponad 20 lat, jechałam na festiwal filmowy do Cannes z filmem "Krajobraz po bitwie". Zamiast cieszyć się z tego, że zdarzyła mi się taka przygoda, tworzyłam w głowie problemy. Że film nie ma odpowiedniej reklamy, że pewnie nikt we Francji nie wie, co to bitwa pod Grunwaldem. A teraz jestem na takim etapie życia, że zawsze myślę, że szklanka jest do połowy pełna.

Ale czas przemija...

- Od kilkunastu lat gram w sztuce "Grace i Gloria" w reż. Bogdana Augustyniaka. I moja bohaterka, kobieta starsza, z bagażem doświadczeń, mówi m.in:, że szczęśliwy człowiek to taki, który codziennie ma dużo pracy, bo wtedy czas biegnie zupełnie inaczej. Zatem ja ten czas spowalniam. Tuż przed paraliżem kraju udało mi się skończyć nagrywanie mojej nowej płyty pt.: "Jesienna", na której znajdują się utwory mojego autorstwa, z muzyką Macieja Muraszko. Śpiewam tam m.in. o czasie i o tym, że możemy go zatrzymywać także przez chwytanie momentów. "Nikt przecież nie wie i się nie dowie, ile mu jeszcze życia zostało. Liczy się moment (...) dotyk twej dłoni, uśmiech nieśmiały (...) gwiazdka ze śniegu, kropelka deszczu..."

Nie boi się pani śmierci?

- Nie mam w sobie tego lęku. Może dlatego, że wierzę, że po drugiej stronie też coś jest. Święty Jan Paweł II mówił: "nie lękajcie się". Ta postawa jest mi bardzo bliska. Wierzę, że dusze spotkają się w innym życiu i że będzie to dobry i wspaniały świat.

Niektórzy artyści marzą, aby umrzeć na scenie...

- Ale czy to jest piękny widok dla widzów, dla współgrających? Tadeusz Łomnicki umarł podczas próby do "Króla Leara" w kulisach. Początkowo wszyscy myśleli, że przygotowuje się do następnej sceny. Widok był wstrząsający dla otoczenia. Nie mam więc takich marzeń. Raczej umawiam się z Panem Bogiem, żeby mnie zostawił na ziemi jak najdłużej, tak do 140. roku życia (śmiech). Bo nie dość, że mam kredyt do spłacenia, to jeszcze robię tyle ciekawych rzeczy, nie mówiąc o planach na przyszłość.

Wracając do muzyki, pani utwory są jak terapia. Po koncercie ludzie przychodzą do pani i zwierzają się z problemów. Jak to się robi?

- Może wynika to z doświadczeń i z drogi, którą przeszłam? Staram się pisać teksty o nas, ludziach, o mnie. Mam w sobie taką pokorę, że jak zajrzę w głąb siebie, to widzę, że jestem taka jak inni, mam te same troski. Nigdy nie lubiłam być gwiazdą. Może w latach 70., kiedy przychodziła rola za rolą, kiedy mając dom na głowie prowadziłam huraganowe tempo życia... poczułam się bardziej pewnie. A potem spadłam na samo dno. I karta się odwróciła. Najgorsza jest pycha i samouwielbienie. Dobrze by było, gdybyśmy przez doświadczenie z pandemią zrozumieli, co jest dla nas ważne. 

Od 32 lat idzie pani przez życie świadomie, bez nałogu, jakim był alkohol. Czy pani dzieci wybaczyły grzechy przeszłości?

- Nigdy nie chodziłam na grupę AA, ale tam jest taka metoda 12 kroków. A jednym z nich jest przebaczenie sobie i prośba bliskich o przebaczenie. Tylko wtedy można pójść dalej. One mi wybaczyły, mój były mąż też mi wybaczył. I nawet kiedy czasem wracam do tego w rozmowie z moimi dorosłymi już dziećmi, to mówią: "mamo przestań, nie ma o czym mówić, wszystko naprawiłaś". 

Jak ułożyły sobie życie?

- Moja córka Ola skończyła ASP i jest graficzką. To ona robi okładki na moje płyty. Odziedziczyła też zdolności aktorskie, ale nie chciała iść tą drogą. Nie uniosłaby sławy, tego całego szumu. Wybrała spokojne, anonimowe życie. Mój syn Mikołaj pracuje na planie filmowym. Najbardziej cieszę się jednak z tego, że mimo tylu trudności, zaprzyjaźniłam się z moimi dziećmi. One zawsze były dla mnie ważne, a ja zawsze byłam wobec nich szczera. Nigdy nie bały się mnie o wszystko pytać. I nawet gdyby moja córka  w wieku 15 lat przyszła z dzieckiem do domu, to nigdy bym jej nie wyrzuciła, tylko poszłybyśmy kupić wózek dla maleństwa. Moje dzieci do tej pory przychodzą do mnie ze wszystkimi problemami, nawet najbardziej intymnymi. I to mnie bardzo cieszy.

A wnuki?

- Gdy patrzę na nie, jak pięknie się rozwijają, to myślę sobie: "kurczę warto było się męczyć z ich rodzicami; zmieniać pieluchy, prać, karmić, nie spać po nocach" (śmiech). Liliana, córka mojej Oli, ma 12 lat i pięknie rysuje, wygrywa konkursy. Są jeszcze Czarek i Filip, synowie Mikołaja. Jeden jest zainteresowany rapem, drugi szuka jeszcze swojej drogi.

Pani już potem nie ułożyła sobie na nowo życia, nie wyszła drugi raz za mąż. Dlaczego?

- Odpowiem cytatem z mojej piosenki "Jesienna zaduma": "wiek każdy ma swoje maleńkie radości, wiek każdy ma prawo do wielkiej miłości. Spokojnie poczekaj, aż los ci ją da, a teraz ufnie popatrz na świat". Widocznie nie było mi to dane, ale jestem otwarta...

Czy zmieniłaby pani coś w swoim życiu, w swojej przeszłości?

- Trudno powiedzieć, bo analizując niektóre przeszłe sytuacje, myślę: "a wtedy zrobiłabym to inaczej". Ale na dobrą sprawę wtedy myślałam, że to co robię, to jest najlepsze wyjście. Może wolałabym być wcześniej trochę mądrzejsza, tak bardzo nie poddała się ucieczce od życia, bo nałóg zawsze jest rodzajem ucieczki. Może gdybym wcześniej zaczęła się brać z życiem za rogi, to inaczej bym to życie poprowadziła, żeby dzieci nie cierpiały. Ale myślę też, że może moja droga miała sens, bo potem mogłam pomóc innym ludziom, poprzez publiczne wyznanie, poprzez rozmowy z nimi. I wróciłam do wiary, bez której nie byłabym dziś tą...

Stasią Celińską, radosną, szczerą, pomocną i taką, która wie, co to prawdziwe życie?! Bardzo dziękuję pani za rozmowę.

Rozmawiała Aleksandra Jarosz

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Stanisława Celińska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy