Reklama
Reklama

Rodowicz: Trochę oszukuję

- Dieta? Wiosną do niej wrócę, bo zimą człowiek potrzebuje więcej kalorii. To nie czas na przeprowadzanie diet! - mówi Maryla Rodowicz (65 l.), która schudła już 20 kg.

Od czterdziestu lat jest kolorowym ptakiem polskiej sceny muzycznej. Wciąż śpiewa, koncertuje, porywa tłumy swoim niesamowitym głosem i energią. A w domowym zaciszu jest zwyczajną kobietą, szczęśliwą żoną i matką trojga dzieci, która kocha podjadać i kupować ciuchy...

Na Pani Facebooku fani piszą: kobieta niezatapialna, wulkan energii... Skąd Pani czerpie swoją siłę?

Maryla Rodowicz: - To muzyka mnie napędza! Dla mnie obcowanie z muzyką jest taką przyjemnością, że ja się tym "nakręcam". Jestem jak elektrownia, mam tyle energii, że pewnie mogłabym zasilić jakąś wioskę... No chyba nawet całe miasto!

Reklama

Czy ma Pani jakiś sekret, jak utrzymywać ten poziom energii? Czy trzeba mieć pasję, miłość lub życiowy optymizm?

M.R.: - Wszystko razem! Ale dla mnie najbardziej cenne jest to, że udało mi się stworzyć dom, urodzić dzieci... To stawia mnie na nogi, nie pozwala odjechać, gwiazdorzyć. Nie wszystkim piosenkarkom to się udało, niektóre są bezdzietne, a dom bez dzieci jest przecież pusty. Poza tym posiadanie rodziny i dzieci sprowadza artystę na ziemię, bo to są takie obowiązki, że trudno cały dzień bujać w obłokach...

Była Pani znaną łamaczką serc, ale związki z mężczyznami były bardzo burzliwe...

M.R.: - Wszystkie miały być związkami do końca życia, bo przecież nie wymyślałam sobie, że to będzie tylko romans. Kobieta na ogół jak się zakochuje, jest pewna, że wyjdzie za tego mężczyznę za mąż, że będzie miała z nim dzieci. Ze mną nie było inaczej! Ale kiedy człowiek jest młody, jest bardziej bezkompromisowy.

- Kiedyś wykłócałam się, zawsze musiało być tak, jak ja chcę. Teraz wiem, że to bez sensu. Czasem też myślałam: on ma wady, ale ja go zmienię, co jest bzdurą, bo nie da się zmienić przyzwyczajeń ani natury drugiego człowieka. Ale do tego trzeba dojrzeć, by zrozumieć, że należy tolerować tego partnera takim, jaki jest, i nie wiercić mu cały czas dziury w brzuchu (śmiech).

A te kompromisy przychodzą Pani łatwo?

M.R.: - Nie, ale wiem, że ważniejsze niż wady partnera są jego zalety. Nikt nie jest doskonały, ja też nie jestem (śmiech). Najłatwiej jest wyjść i trzasnąć drzwiami, najtrudniej jest pracować nad związkiem i nad sobą.

Pani mąż zawsze Panią adoruje: kwiaty, porsche, a Pani jak mu się odwdzięcza?

M.R.: - Ja mu daję czekoladki... Mąż lubi marcepany. W domu mamy taką szafkę na słodycze i jeśli nie ma tam marcepanów, to słyszę: Maria, no naprawdę, mogłabyś kupić czasem coś słodkiego. A jak kupię te marcepany, to on narzeka, że znowu go tuczę...

Jesteście z mężem przeciwieństwami. On jest praktycznym biznesmenem, Pani ma artystyczną duszę. Macie jakieś wspólne małżeńskie rytuały?

M.R.: - Cóż, mąż niestety nie podziela mego zamiłowania do piłki nożnej. Wspólnie oglądamy mecze tenisa w telewizji i... podjadamy (śmiech). Bardzo lubimy chodzić do restauracji, oboje jesteśmy smakoszami. Uwielbiamy kuchnię azjatycką: japońską i tajską.

A co z dietą Dukana? Dalej ją Pani utrzymuje?

M.R.: - Tak, chociaż trochę oszukuję (śmiech). Ale na pewno wiosną wrócę do diety, bo zimą człowiek potrzebuje więcej kalorii. To nie czas na przeprowadzanie diet!

Czy kobieta sukcesu, taka jak Pani, może pogodzić wychowywanie dzieci z pracą?

M.R.: - Do pewnego stopnia, ale to jest bardzo trudne. Kobieta aktywna, pracująca matka, tak naprawdę zawsze jest rozdarta. Moją trójkę pomagała mi wychowywać opiekunka Krysia. Była też moja mama do pomocy. Mogłam więc wyjechać za granicę, na koncerty, zarabiać pieniądze.

- Mój zawód polega niestety na nieobecności i dzieci do dzisiaj mi to pamiętają. Bardzo przeżywały nasze rozstania. Podziwiam kobiety, które rezygnują ze swoich karier i decydują się na to, by zostać w domu i wychowywać dzieci, to jest wielkie wyrzeczenie.

Zdradzi Pani, jak wyzwolić w sobie "kolorowego ptaka" i utrzymać go w sobie?

M.R.: - Trzeba mieć trochę odwagi, żeby nie poddać się codzienności, gdy życie nas wali równo po głowie. Mam takie same problemy jak wszystkie kobiety, ale wyznaję maksymę: nie dać się! To nie jest wymyślony program na życie, ja po prostu taka jestem! Otwarta i szczera. Życzę innym kobietom, żeby się nie dały, żeby umiały walczyć o siebie!

Rozmawiała: Monika Finotello

(nr 6)

Na Żywo
Dowiedz się więcej na temat: Maryla Rodowicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy